***
oczami Zoey ***
Jak ja kocham wakacje. O Boże! Najwspanialszy okres w całym roku. Wakacje w tamtym roku były wspaniałe. W sumie to zmieniły całe moje życie. Nie powiem, że wywróciły je do góry nogami, ale stanowczo nadszarpnęły; oczywiście pozytywnie.
Jestem dziewczyną Nialla Horana.
Gdyby ktoś rok temu powiedziałby mi, że będę chodziła z członkiem One Direction, nie uwierzyłabym. Ja? Zwykła nastolatka? Z nim? Nigdy w życiu.
A jednak.
Jestem z nim, kocham go, nie wyobrażam sobie bez niego życia. I jestem szczęśliwa, a to chyba najlepsze uczucie na świecie. Tak rzadkie i obłudne, ale jeśli już szczere to najwspanialsze.
Opalałam się w ogródku, słuchając starych piosenek. Fascynujące, ile wspomnień potrafi mieć każda z nich. Niby zwykły tekst i melodia, a mimo to porusza część mózgu odpowiedzialną za pamiętanie niektórych sytuacji. Wspaniałe uczucie...
Lecz coś przerwało mi ten błogi spokój; mianowicie hałasy dochodzące zza płotu. Brzmi, jak urywek jakiegoś banalnego filmu, prawda? Być może, ale tak było. Ja, leżąca w stroju kąpielowym, uśmiechnięta do Słońca i rumor zza ogrodzenia, przerywający moją chwilowo radosną egzystencję. Otworzyłam leniwie oczy, natychmiastowo wręcz zasłaniając je dłonią, ponieważ te jakże cudowne Słońce postanowiło trwale uszkodzić mi wzrok. Wyciągnęłam słuchawki z uszu.
- Uważajcie na tę szafę! Hej, ostrożniej z tym krzesłem! Wiecie, kto na nim siedział? Ej, ej, co pan robi z tą lampką? Niech pan ją zostawi? Moja szafa! Ostrożnie! - słyszałam poddenerwowany głos jakiejś kobiety.
Wyprostowałam się, rozglądając dookoła. W ogródku po lewo naprawdę coś się działo. Moja wścibska natura wygrała - podeszłam do płotu zaciekawiona.
Młoda kobieta stała niedaleko ogrodzenia, wykrzykując na mężczyzn, którzy wnosili do domu przeróżne meble.
- Dzień dobry - odezwałam się grzecznie.
- Dzień dobry, dzień dobry - odparła szybko, tuż po tym, jak powyzywała pracowników od ostatnich nieudaczników.
- Wprowadza się tu pani? - spytałam najmilej, jak tylko potrafiłam.
- No niestety - odpowiedziała, lecz już chwilę później ponownie zwróciła się do zdenerwowanego bruneta. - Panie, co pan robi? Niech no pan spojrzy na tę szafkę. Wiesz pan, ile ona kosztowała?! Ostrożnie, do jasnej anielki!
- To ja może nie będę już pani przeszkadzała, do widzenia - uśmiechnęłam się pogodnie.
- Po pierwsze mi nie przeszkadzasz, a po drugie - jakiej pani? Roxana jestem - podeszła do płotu, wyciągając rękę w moją stronę.
- Zoey - odwzajemniłam gest.
- Przepraszam, że jestem taka rozkojarzona, no ale spójrz na nich. Ofermy, nieudacznicy! Mieszkasz tu?
- Tak, z dwiema przyjaciółkami.
- O, wspaniale. W takim razie zostałyśmy sąsiadkami. Mój mąż dostał awans i musieliśmy się tu przeprowadzić. W sumie dobrze, że teraz, a nie za kilka lat. Lottie niedługo zapomni tamto miejsce i przyzwyczai się.
Uśmiechnęłam się niepewnie do Roxany. Zupełnie nie rozumiałam, o czym ona mówi.
- Ach, bo ja ci nie powiedziałam, kim jest Lottie! - zakrzyknęła, jakby czytała mi w myślach. - To moja córeczka.
- Ma pani córkę? - zdziwiłam się. - Znaczy - masz córkę?
- Tak, czy to takie dziwne? O, właśnie tu idzie - spojrzała w stronę furtki.
Powędrowałam wzrokiem w tamtą stronę. Śliczna czarnulka starała się biec w stronę swojej mamy. Potykała się, chwiała, ale dobiegła. Roxi dźwignęła ją na ręce, uśmiechając się szeroko.
- Lot, poznaj Zoey. Zoey, to jest Lottie - powiedziała brunetka.
- Hej, mała - uśmiechnęłam się szeroko do dziecka.
Dziewczynka zaśmiała się tylko.
- Lubisz dzieci? - spytała mnie Roxana.
- Tak, bardzo.
- Szefowo, gdzie to biurko wstawić? - zawołał do niej jakiś blondyn.
- Przepraszam, Zoey. Obowiązki wzywają - pożegnała się, po czym podeszła do chłopaka.
Przez chwilę słyszałam jeszcze, jak usilnie tłumaczy mu cenę mebla, ale potem wszystko ucichło. Położyłam się na leżaku, włożyłam słuchawki w uszy i odpłynęłam w krainę muzyki...
*** oczami Rumii ***
Stałam w pokoju Meggi, trzymając na dłoniach Williama. Zakochałam się w tym chłopcu od pierwszego wejrzenia. Był taki śliczny, taki kochany i taki... och, taki wspaniały! Nie mogłam oderwać wzroku od jego niebieskich jak niebo oczu. Nigdy i u nikogo nie widziałam takiego odcienia źrenic.
- Kiedy chrzest Willa? - spytałam Meg.
- Jeszcze nie wiem, muszę to uzgodnić z Louisem – odparła, pakując torbę turystyczną.
Otóż Meggi postanowiła odwiedzić... swoich rodziców. Dostaliście zawału? Przepraszam, ale taka prawda. To idiotyczne, że ma zamiar z dwutygodniowym dzieckiem jechać pociągiem do Manchesteru! Te przesiadki, obcy ludzie! Stanowczo jej to odradzałyśmy, ale Meggi to Meggi. Jest uparta jak osioł!
- A właśnie... jak jest między wami? - zapytałam, kołysząc chłopca.
- Między kim? - udawała, że mnie nie rozumie.
- Między tobą, a Louisem.
- A jak ma być? Normalnie.
- Czy za normalne uważasz to, że macie dziecko, ale nie jesteście ze sobą? - spojrzałam na nią zaciekawiona.
- Wiesz ile jest takich par na świecie? - warknęła.
- Ale wy nie macie być jak te wszystkie pary! Macie być razem – podniosłam trochę głos.
Meg wrzuciła do torby grzechotkę Williama, po czym wymierzyła we mnie wrogie spojrzenie.
- Słuchaj, Rumia. To nie jest tak, jak myślisz. Nie potrafię mu wybaczyć ot tak, bo wy tak chcecie. Nie, to nie takie proste. Skrzywdził mnie i nawet nie mam zamiaru mu tego zapomnieć.
- Ale są w ogóle szanse na wasz związek? - drążyłam.
- Czas pokaże, Rumia. Zbieraj się, zaraz jedziemy – rzuciła przez ramię, wychodząc.
Spojrzałam na trzymane przeze mnie dziecko.
- Widzisz, William, twoja mama jest cholernie uparta – westchnęłam do niego.
- Wszystko słyszę! - doszedł mnie głos blondynki.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wychodząc z pokoju.
*** oczami Meggi ***
Ostatni raz byłam tak zdenerwowana, gdy mówiłam Louisowi, że jestem w ciąży.
Czułam, jak żołądek skręca się i podskakuje, przyprawiając mnie tym samym o mdłości. Ręce drżały mi, jakbym była jakimś paralitykiem. Nawet oddychać normalnie nie mogłam; każdy wdech i wydech wydawał się być podłączony do prądu. Przez drżące usta wciągałam powietrze, które świszczało cicho i dygotało. Powietrze może dygotać? Chyba mózg odmówił myślenia, utożsamiając się zresztą ciała.
Wyciągnęłam spoconą dłoń w stronę dzwonka do drzwi. Wykonałam jeszcze kilka urywanych oddechów, by uspokoić galopujące serce i nacisnęłam.
Din don din donStałam przed domem rodziców kilka sekund, które wydawały się być pieprzoną wiecznością. Zaciskałam oczy i zęby, modląc się, by nie zatrzasnęli mi drzwi przed nosem. Poprawiłam leżącego na moich rękach Williama, zastanawiając się, jak zareagują, gdy go zobaczą. Ich dziewiętnastoletnia córka ma syna z chłopakiem, którego nawet nie wie, czy kocha. Ogromny powód do dumy, prawda?
I nagle stało się; moje rozmyślania przerwało minimalne drgnięcie chłodnej klamki. Po raz kolejny wciągnęłam świszczące powietrze przez rozdygotane usta, a w następnej chwili zobaczyłam ją. Mamę. Stała w progu z szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc zapewne uwierzyć w to, co widzi. A widziała mnie, zestresowaną, roztargnioną, trzymającą własnego syna.
- Meggi? - szepnęła niemalże bezdźwięcznie.
Nie wiem nawet, czy akurat to powiedziała. Było to tak ciche i nerwowe, że nie dałabym sobie ręki uciąć o prawidłowość usłyszanego przeze mnie słowa.
- Mamo... - jęknęłam.
- Co ty tu... co ty... Meg... - poruszała tylko wargami, z których starałam się czytać.
- Mamo, proszę cię - szepnęłam przez łzy. Sama nie wiem, o co ją błagałam. Może o akceptację? O zrozumienie? O miłość? O pomoc? O szacunek? O wybaczenie? O jej obecność?
I nagle znowu poczułam ją przy sobie. Jej zapach wdarł się do mojego umysłu, uspokajając jego gorączkową pracę. Ramię mamy objęło mnie w pasie, przygarniając delikatnie do siebie. Nie mogła rzucić się na mnie, bo trzymałam Williama, ale spokojnie przytuliła mnie z boku, wyszeptując w moje ucho najpiękniejsze słowa:
- Tęskniłam...
Jak ja kocham wakacje. O Boże! Najwspanialszy okres w całym roku. Wakacje w tamtym roku były wspaniałe. W sumie to zmieniły całe moje życie. Nie powiem, że wywróciły je do góry nogami, ale stanowczo nadszarpnęły; oczywiście pozytywnie.
Jestem dziewczyną Nialla Horana.
Gdyby ktoś rok temu powiedziałby mi, że będę chodziła z członkiem One Direction, nie uwierzyłabym. Ja? Zwykła nastolatka? Z nim? Nigdy w życiu.
A jednak.
Jestem z nim, kocham go, nie wyobrażam sobie bez niego życia. I jestem szczęśliwa, a to chyba najlepsze uczucie na świecie. Tak rzadkie i obłudne, ale jeśli już szczere to najwspanialsze.
Opalałam się w ogródku, słuchając starych piosenek. Fascynujące, ile wspomnień potrafi mieć każda z nich. Niby zwykły tekst i melodia, a mimo to porusza część mózgu odpowiedzialną za pamiętanie niektórych sytuacji. Wspaniałe uczucie...
Lecz coś przerwało mi ten błogi spokój; mianowicie hałasy dochodzące zza płotu. Brzmi, jak urywek jakiegoś banalnego filmu, prawda? Być może, ale tak było. Ja, leżąca w stroju kąpielowym, uśmiechnięta do Słońca i rumor zza ogrodzenia, przerywający moją chwilowo radosną egzystencję. Otworzyłam leniwie oczy, natychmiastowo wręcz zasłaniając je dłonią, ponieważ te jakże cudowne Słońce postanowiło trwale uszkodzić mi wzrok. Wyciągnęłam słuchawki z uszu.
- Uważajcie na tę szafę! Hej, ostrożniej z tym krzesłem! Wiecie, kto na nim siedział? Ej, ej, co pan robi z tą lampką? Niech pan ją zostawi? Moja szafa! Ostrożnie! - słyszałam poddenerwowany głos jakiejś kobiety.
Wyprostowałam się, rozglądając dookoła. W ogródku po lewo naprawdę coś się działo. Moja wścibska natura wygrała - podeszłam do płotu zaciekawiona.
Młoda kobieta stała niedaleko ogrodzenia, wykrzykując na mężczyzn, którzy wnosili do domu przeróżne meble.
- Dzień dobry - odezwałam się grzecznie.
- Dzień dobry, dzień dobry - odparła szybko, tuż po tym, jak powyzywała pracowników od ostatnich nieudaczników.
- Wprowadza się tu pani? - spytałam najmilej, jak tylko potrafiłam.
- No niestety - odpowiedziała, lecz już chwilę później ponownie zwróciła się do zdenerwowanego bruneta. - Panie, co pan robi? Niech no pan spojrzy na tę szafkę. Wiesz pan, ile ona kosztowała?! Ostrożnie, do jasnej anielki!
- To ja może nie będę już pani przeszkadzała, do widzenia - uśmiechnęłam się pogodnie.
- Po pierwsze mi nie przeszkadzasz, a po drugie - jakiej pani? Roxana jestem - podeszła do płotu, wyciągając rękę w moją stronę.
- Zoey - odwzajemniłam gest.
- Przepraszam, że jestem taka rozkojarzona, no ale spójrz na nich. Ofermy, nieudacznicy! Mieszkasz tu?
- Tak, z dwiema przyjaciółkami.
- O, wspaniale. W takim razie zostałyśmy sąsiadkami. Mój mąż dostał awans i musieliśmy się tu przeprowadzić. W sumie dobrze, że teraz, a nie za kilka lat. Lottie niedługo zapomni tamto miejsce i przyzwyczai się.
Uśmiechnęłam się niepewnie do Roxany. Zupełnie nie rozumiałam, o czym ona mówi.
- Ach, bo ja ci nie powiedziałam, kim jest Lottie! - zakrzyknęła, jakby czytała mi w myślach. - To moja córeczka.
- Ma pani córkę? - zdziwiłam się. - Znaczy - masz córkę?
- Tak, czy to takie dziwne? O, właśnie tu idzie - spojrzała w stronę furtki.
Powędrowałam wzrokiem w tamtą stronę. Śliczna czarnulka starała się biec w stronę swojej mamy. Potykała się, chwiała, ale dobiegła. Roxi dźwignęła ją na ręce, uśmiechając się szeroko.
- Lot, poznaj Zoey. Zoey, to jest Lottie - powiedziała brunetka.
- Hej, mała - uśmiechnęłam się szeroko do dziecka.
Dziewczynka zaśmiała się tylko.
- Lubisz dzieci? - spytała mnie Roxana.
- Tak, bardzo.
- Szefowo, gdzie to biurko wstawić? - zawołał do niej jakiś blondyn.
- Przepraszam, Zoey. Obowiązki wzywają - pożegnała się, po czym podeszła do chłopaka.
Przez chwilę słyszałam jeszcze, jak usilnie tłumaczy mu cenę mebla, ale potem wszystko ucichło. Położyłam się na leżaku, włożyłam słuchawki w uszy i odpłynęłam w krainę muzyki...
*** oczami Rumii ***
Stałam w pokoju Meggi, trzymając na dłoniach Williama. Zakochałam się w tym chłopcu od pierwszego wejrzenia. Był taki śliczny, taki kochany i taki... och, taki wspaniały! Nie mogłam oderwać wzroku od jego niebieskich jak niebo oczu. Nigdy i u nikogo nie widziałam takiego odcienia źrenic.
- Kiedy chrzest Willa? - spytałam Meg.
- Jeszcze nie wiem, muszę to uzgodnić z Louisem – odparła, pakując torbę turystyczną.
Otóż Meggi postanowiła odwiedzić... swoich rodziców. Dostaliście zawału? Przepraszam, ale taka prawda. To idiotyczne, że ma zamiar z dwutygodniowym dzieckiem jechać pociągiem do Manchesteru! Te przesiadki, obcy ludzie! Stanowczo jej to odradzałyśmy, ale Meggi to Meggi. Jest uparta jak osioł!
- A właśnie... jak jest między wami? - zapytałam, kołysząc chłopca.
- Między kim? - udawała, że mnie nie rozumie.
- Między tobą, a Louisem.
- A jak ma być? Normalnie.
- Czy za normalne uważasz to, że macie dziecko, ale nie jesteście ze sobą? - spojrzałam na nią zaciekawiona.
- Wiesz ile jest takich par na świecie? - warknęła.
- Ale wy nie macie być jak te wszystkie pary! Macie być razem – podniosłam trochę głos.
Meg wrzuciła do torby grzechotkę Williama, po czym wymierzyła we mnie wrogie spojrzenie.
- Słuchaj, Rumia. To nie jest tak, jak myślisz. Nie potrafię mu wybaczyć ot tak, bo wy tak chcecie. Nie, to nie takie proste. Skrzywdził mnie i nawet nie mam zamiaru mu tego zapomnieć.
- Ale są w ogóle szanse na wasz związek? - drążyłam.
- Czas pokaże, Rumia. Zbieraj się, zaraz jedziemy – rzuciła przez ramię, wychodząc.
Spojrzałam na trzymane przeze mnie dziecko.
- Widzisz, William, twoja mama jest cholernie uparta – westchnęłam do niego.
- Wszystko słyszę! - doszedł mnie głos blondynki.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wychodząc z pokoju.
*** oczami Meggi ***
Ostatni raz byłam tak zdenerwowana, gdy mówiłam Louisowi, że jestem w ciąży.
Czułam, jak żołądek skręca się i podskakuje, przyprawiając mnie tym samym o mdłości. Ręce drżały mi, jakbym była jakimś paralitykiem. Nawet oddychać normalnie nie mogłam; każdy wdech i wydech wydawał się być podłączony do prądu. Przez drżące usta wciągałam powietrze, które świszczało cicho i dygotało. Powietrze może dygotać? Chyba mózg odmówił myślenia, utożsamiając się zresztą ciała.
Wyciągnęłam spoconą dłoń w stronę dzwonka do drzwi. Wykonałam jeszcze kilka urywanych oddechów, by uspokoić galopujące serce i nacisnęłam.
Din don din donStałam przed domem rodziców kilka sekund, które wydawały się być pieprzoną wiecznością. Zaciskałam oczy i zęby, modląc się, by nie zatrzasnęli mi drzwi przed nosem. Poprawiłam leżącego na moich rękach Williama, zastanawiając się, jak zareagują, gdy go zobaczą. Ich dziewiętnastoletnia córka ma syna z chłopakiem, którego nawet nie wie, czy kocha. Ogromny powód do dumy, prawda?
I nagle stało się; moje rozmyślania przerwało minimalne drgnięcie chłodnej klamki. Po raz kolejny wciągnęłam świszczące powietrze przez rozdygotane usta, a w następnej chwili zobaczyłam ją. Mamę. Stała w progu z szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc zapewne uwierzyć w to, co widzi. A widziała mnie, zestresowaną, roztargnioną, trzymającą własnego syna.
- Meggi? - szepnęła niemalże bezdźwięcznie.
Nie wiem nawet, czy akurat to powiedziała. Było to tak ciche i nerwowe, że nie dałabym sobie ręki uciąć o prawidłowość usłyszanego przeze mnie słowa.
- Mamo... - jęknęłam.
- Co ty tu... co ty... Meg... - poruszała tylko wargami, z których starałam się czytać.
- Mamo, proszę cię - szepnęłam przez łzy. Sama nie wiem, o co ją błagałam. Może o akceptację? O zrozumienie? O miłość? O pomoc? O szacunek? O wybaczenie? O jej obecność?
I nagle znowu poczułam ją przy sobie. Jej zapach wdarł się do mojego umysłu, uspokajając jego gorączkową pracę. Ramię mamy objęło mnie w pasie, przygarniając delikatnie do siebie. Nie mogła rzucić się na mnie, bo trzymałam Williama, ale spokojnie przytuliła mnie z boku, wyszeptując w moje ucho najpiękniejsze słowa:
- Tęskniłam...
***
Meggi u rodziców i wspaniały, cudowny, kochany Will. ♥
Kochamy Was i zapraszamy również na GOL
Buziaki.
Kochamy Was i zapraszamy również na GOL
Buziaki.
Margol ♥
Hej!
OdpowiedzUsuń:D Przegenialny rozdział! :D Zauważyłam, że pojawiły się nowe bohaterki, Roxana i Lotti! :D Kurcze... fajny jest ten Will! :D Taki słodkie, mały brzdąc! :D
Dużym zaskoczeniem dla mnie jest wyjazd Meg do jej rodzinnego miasta. Dobrze, że jej mama przyjęła ją po mamowemu. :D
Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!
Pozdrawiam
Gośka xx :D
O jejciu. Super! Końcówka najpiękniejsza<3
OdpowiedzUsuńNo więc czekam na kolejny roździał:)
Pozdrawiam:
Gaśka♥
Sorki za błąd:)
UsuńGaśka♥
Fajny, ale krótki jakiś ^.^
OdpowiedzUsuńNowi sąsiedzi, jak widzę. Hu hu. No to się zapowiada. ;3 Już lubię Roxanę, hehehehehe :D
Will ♥ Mniam mniam. Słodziachny maluch zapewne.
Ale fajnie, że Meg postanowiła odwiedzić mamę. Pewnie się ucieszyła. Trochę spędzą razem czasu, to może i samopoczucie jej się poprawi.
Jejkuś. Super by było, gdyby wróciła do Lou, bo tak jakoś weselej by było. No i dzidziuś miałby tatusia, a nie xD
Mamamia, to już rok minął...? Dużooo :D Oby jeszcze jak najdłużej.
Obiecałam, że się rozpiszę, ale jakoś nie wiem, co pisać x.x
Buźki, czekam na kolejny :*
`Patrycja.
Ach, zapomniałam wspomnieć, że bardzo podoba mi się nowy wygląd bloga! :) Tylko mogłabym prosić o troszeczkę większe literki, jeśli można! :*
UsuńO.o nie wiedzialam ze zrobicie :-D ale mam zaciesza szkoda ze lou z nimi nie przyjechal mam nadzieje ze znowu bd razem <3
OdpowiedzUsuńZaczarowana xd