***
oczami Meggi, tydzień później (piątek, wakacje) ***
Noc już dawno zapanowała nad Londynem. Otuliła go ciemnym płaszczem, wyostrzając każdy dźwięk. Tłuczona butelka, jadący samochód, rozmowy; wszystko miało dokładniejszy wymiar. Jak gdybyby noc tworzyła swój własny pokój, w którym chociażby szelest odbijał się echem przez kolejne kilka sekund.
Siedziałam na brzegu łóżka, chowając twarz w dłoniach. Pokój tonął w pół mroku. Z łóżeczka pod ścianą wydobywał się głośny płacz. Byłam bezradna. Próbowałam dosłownie wszystkiego, a chłopiec nawet na chwilę nie przestał ronić łez. Serce mi pękało, gdy patrzyłam na jego czerwoną twarz i załzawione policzki.
Pierwsza w nocy.
Otuliłam się kocem, płacząc cicho. Co ze mnie za matka, że nie potrafię własnego dziecka ukołysać do snu?
Spojrzałam na telefon obok mnie.
Nie możesz zadzwonić. On nie ma czasu przybiegać na każde twoje pstryknięcie palcami. Bez przesady! - krzyczało coś w mojej głosie.
Ale ja byłam uparta. Drżącą dłonią chwyciłam urządzenie, po czym wybrałam jego numer. Jeszcze jedno zawahanie i po chwili usłyszałam z słuchawce standardowe „bip, bip, bip”.
- Hm? - jego głos wskazywał na spore zmęczenie pomieszane ze zdenerwowaniem.
- Louis, ja wiem, że ty masz jutro ważne spotkanie i musisz być wyspany. Rozumiem, że nie możesz przybiegać na każde moje zawołanie, jakbym była nie wiadomo kim – wyrzucałam z siebie słowa, jak z armaty.
- O co chodzi? - wymamrotał.
- Mały nie chce spać. Nie wiem, czemu zadzwoniłam... nie przeszkadzam już, pa – jęknęłam.
- Meg, będę za dwadzieścia minut. Spokojnie – szepnął.
Rozłączył się.
Te dwadzieścia minut wlekło się w nieskończoność. Patrzyłam bezradnie na zegar, wsłuchując się w płacz dziecka. Sama już nie panowałam nad łzami. Spływały po moich policzkach, jakbym to ja była ich własnością, a nie odwrotnie. Potem skapywały na czarną bokserkę, wsiąkając w nią natychmiastowo. Skuliłam się na łóżku, chlipiąc cicho.
Ja już nie daję rady.
W pewnym momencie drzwi mojego pokoju otworzyły się. Spojrzałam w tamtą stronę.
Louis wchodził do pokoju, ubrany w dresowe spodnie i jakąś pogniecioną koszulkę. Miał potargane włosy i zaspane oczy. Nie mam pojęcia czemu, ale uśmiechnęłam się na ten widok.
- Hej – mruknęłam.
- Cześć – posłał mi nieśmiały uśmiech, podchodząc do łóżeczka. - Czemu nie wzięłaś go na ręce?
- Trzymałam go przez godzinę, chodziłam, zagadywałam. Nic nie działa – mruknęłam, siadając.
Chłopak wyciągnął ręce do dziecka, uśmiechając się szeroko.
- Hej, skarbie – zawołał do syna, zajmując miejsce koło mnie.
Ułożył go sobie na rękach, podpierając je kolanem i... zaczął śpiewać.
Little Things rozbrzmiało po pokoju. Podciągnęłam nogi do klatki, przyglądając się Louisowi.
Kołysał chłopca w ramionach, wyśpiewując kolejne słowa piosenki.
Niewiarygodne.
Niemowlę nagle przestało płakać. Wpatrywało się w Tomlinsona zaciekawionym wzrokiem. Nie mogłam w to uwierzyć. Przez całą noc robiłam wszystko, a tu chodziło tylko o śpiew? Głupia, głupia ja!
Słowa piosenki uderzały we mnie z ogromną siłą. Czułam się, jak poturbowana muzyką. Jakbym wpadła pod samochód złożony z samych nut; grający i kołyszący się. Siedziałam, jak zamurowana, ocierając łzy z policzków. Louis spoglądał na mnie co chwila, uśmiechając się lekko. Ta piosenka była do mnie... wiem to... Serce biło mi jak szalone, a broda drżała minimalnie.
- I won't let these little things slip out of my mouth.
But if it's true it's you, it's you they add up to.
I'm in love with you and all these little things.
(Nie pozwolę, by te małe rzeczy opuściły moje usta
Ale jeśli to prawda.
To Ty, och, to Ty sprawiasz, że
Jestem w tobie zakochany i w tych małych rzeczach)
Nasze spojrzenia się spotkały. Widziałam w jego oczach dzikie przerażenie i... szczerość? Moje oddechy stały się krótkie, szybkie. Nie panowałam nad sobą. Louis przechylił głowę, uśmiechając się delikatnie.
- You'll never love yourself half as much as I love you.
You'll never treat yourself right, darlin' but I want you to.
If I let you know, I'm here for you, maybe you'll love yourself,
Like I love you. Ooh.
(Nigdy nie będziesz kochać siebie w połowie tak mocno jak ja kocham ciebie
Nigdy nie będziesz traktować siebie odpowiednio, kochanie
Ale chcę, by tak było
Jeśli pokażę ci, że jestem przy tobie
Może będziesz kochać siebie tak jak ja kocham ciebie)
Kocha mnie? On mnie kocha? Nie. Nie, po prostu nie. Wielkie, stanowcze NIE. Odpuszczam; już dawno odpuściłam. I przepraszam, ale nie wyobrażam sobie ponownie mu zaufać, ponownie pokochać. Nie potrafię, nie mogę. Nie. To mnie po prostu przerasta. Ja i on? Znowu? Replay? Mam zapomnieć o jego chłodnym spojrzeniu i rzucaniu bezlitosnych słów? O tym wszystkim, co sprawiało, że nie potrafiłam oddychać ze strachu? Że uciekałam na drugi koniec domu, zaszywając się w kącie, chowając w swoim świecie? Że bałam się wejść do własnego pokoju, bo wiedziałam, że tam zewsząd wyrastają wspomnienia, jak wielkie, czarne potwory chcące zjeść mnie i ostatnie cząstki człowieczeństwa tułające się w mojej osobie? Że płakałam po nocach, nienawidząc całego świata? Mam tak po prostu wymazać to z pamięci, jak wymazuje się nierówną kreskę na rysunku?
Nie wiem, czy mnie na to stać. Chyba nie jestem aż tak silna. Boję się powtórzyć to wszystkiego. Boję się...
Piosenka się skończyła, a synek zamknął oczy, układając usta w niby uśmiech. Otarłam łzy z policzków, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Zasnął...
Lou oderwał wzrok ode mnie, kierując się w stronę łóżeczka. Ułożył chłopca, okrył go kocykiem, po czym ponownie usiadł koło mnie.
- Nie wybrałaś jeszcze imienia – mruknął.
- Pytasz, czy stwierdzasz fakty? - chciałam się upewnić.
- Pytam.
- Nie, nie wybrałam – rzekłam, bawiąc się nerwowo palcami. - Dziękuję ci.
- Nie ma za co – uśmiechnął się do mnie niepewnie.
- Jest. Zachowałeś się jak książę, który ratuje księżniczkę z opresji – zaśmiałam się cicho.
- Powtórz to, co powiedziałaś – przyjrzał mi się uważnie.
- Jesteś jak książę, który... - zaczęłam.
- Książę! Książę William! - zawołał na tyle cicho, by nie obudzić chłopca.
- Że co? - spytałam.
- Jak brzmi moje drugie imię? - widziałam tryumf w jego oczach.
- William – mruknęłam cicho.
- Właśnie, William.
- Louis, ale o co chodzi?
- Znalazłem imię do naszego syna, Williama – zaśmiał się cicho.
- William? Will... ładnie – zdziwiłam się. Zupełnie nie przyszło mi na myśl to imię.
- No to mamy Williama Tomlinsona – uśmiechnął się szeroko.
- Po prostu Williama – skończyłam.
- Ale...
- Koniec tematu – przerwałam mu szybko.
- Dobra, jak chcesz - podniósł ręce do góry, jakby się poddawał.
W pokoju nastała chwila ciszy, przerywana naszymi cichymi oddechami i odgłosami za oknem. Ciemność panowała wszędzie, zaglądała w każdy zakamarek, wyciągała ostatnie promyki ze splotów powietrza, dusząc je i tłumiąc. Noc...
- Możesz już jechać – szepnęłam niemalże bezdźwięcznie.
- A co zrobisz, jeśli ja odjadę, a William się obudzi? - spytał mnie zaciekawiony.
Ponownie schowałam twarz w dłonie, płacząc cicho. Przerażała mnie obecna sytuacja. Te wszystkie obowiązki, decyzje... ja nie potrafię, nie umiem, nie mogę, ja... nie...
W pewnym momencie poczułam silne ramię chłopaka, przyciągające mnie do siebie. Wbrew wszelkim prawom wyrzeźbionym na powierzchni mojego serca, pozwoliłam mu się dotykać. Louis podciągnął mnie na swoje kolana, oplatając rękoma. Wtuliłam się w niego, jak niespełna rozumu, napalona nastolatka. Wraz z łzami wylewały się moje wszystkie dotychczasowe uczucia, które tak dzielnie tłumiłam w sobie; upychałam siłą na dnie umysłu, pragnąc znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie, by zostały tam na zawsze i już nigdy, przenigdy nie wyszły na powierzchnię.
Ale wyszły.
I teraz truły mnie od środka, wypalając ostatnie skrawki siły. Byłam jak bezwładna lalka, z którą można zrobić wszystko. Pewnie gdyby Lou oblał mnie teraz jakimś zmodyfikowanym zielonym płynem, nie zareagowałabym. Na nic nie zwracałam już uwagi. Moje słone łzy wsiąkały błyskawicznie w jego koszulkę, tworząc coraz większe plamy.
Płakałam, pociągałam nosem, kołysałam się, ocierałam łzy.
A on jakby nigdy nic, przyciskał mnie z całej siły do siebie. Ponownie poczułam na swoich rękach jego gorący dotyk. Smukłymi palcami głaskał moją skórę, pozostawiając za każdym ruchem ognistą dróżkę, która paliła mnie i krzywdziła. Ale było to niezwykle przyjemne cierpienie...
Wtedy usłyszałam ten piskliwy głosik rozsądku.Co ty robisz?!Zabijam swoje zasady.A gdzie punkt „Louis Tomlinson to przeszłość”?Obecnie pałęta się pewnie gdzieś koło mojego serca i bada, gdzie wbić mi nóż z napisem „teraźniejszość” albo „przyszłość”. Ty chcesz... ty chcesz znowu z nim?... Meggi!A skąd takie podejrzenia? Nie przypominam sobie, żebym powiedziała „chcę ponownie z nim być”.Oszukujesz siebie samą. Ty i ja wiemy, o co tak naprawdę chodzi.Możemy zepchnąć fakty na pobocze?I jaką drogą pojedziesz? Drogą kłamstwa, oszustwa, łgarstwa? Meggi!Pojadę czymkolwiek, z kimkolwiek, dokądkolwiek. Milcz.Robisz błąd...No to po cholerę ty też się w niego pakujesz? Zamknij się wreszcie.
*** oczami Louisa ***
Przyznaję się bez bicia, że jestem narkomanem. Narkomanem jej osoby.
Wprost czułem, jak dreszcze biegają po całym moim ciele, pod wpływem jej dotyku. Jakiekolwiek muśnięcie mojej skóry przez nią, budziło we mnie dawny, lekko zaspany ogień, który w zabójczym tempie rozprzestrzeniał się po całym mnie. Palił i niszczył ostatnie wahania.Kocham ją.Jeszcze silniej przycisnąłem Meggi do siebie, wciągając głośno jej zapach. Kolejne spazmy zawładnęły moim ciałem.
Jak ja mogłem ją skrzywdzić, zadać tak wielki ból, wystawić na wiatr, zostawić, zniszczyć? Jesteś skończonym dupkiem, Tomlinson.Tak bardzo tęskniłem za nią; za jej niebieskimi do granic możliwości oczami, za niesfornymi blond kosmykami, spadającymi jej na twarz, za głosem, za gracją, z którą chodziła, za śmiechem, za jej dotykiem.
Gdybym mógł to pewnie już dawno przykułbym ją do ściany, usiadł naprzeciwko i przyglądał się jej bez końca. Zapamiętywałbym każdy szczegół jej twarzy, która w tym momencie przejawiała tylko ból i bezradność.
- Louis, ale naprawdę, jedź już – szepnęła, dławiąc się własnymi łzami.
- Nie mam zamiaru ruszyć się stąd nawet na krok – pocałowałem ją we czoło.
I to był błąd. Czułem, jak jej ciało najpierw przeżywa serię dreszczy, po czym prostuje się i sztywnieje.
- Lou, nie, nie – mówiła niemalże bezdźwięcznie, wysuwając się nerwowo z moich objęć.
Wprost pękało mi serce, gdy machała rękoma i nogami, byleby nie czuć mojego zapachu, mojego dotyku. Byleby nie czuć znowu nas.
Usiadła jak najdalej ode mnie, zaciskając oczy.
- Przepraszam, przepraszam – jęczała.
- To ja powinienem przeprosić. Zachowałem się jak osta... - zacząłem.
- Zapomnijmy – mruknęła tylko.
- Tak, zapomnijmy – szepnąłem bardziej do siebie, niż do niej. - Powinnaś się przespać.
Spojrzała na mnie roztargniona, przygryzając dolną wargę.
- Gdzie? Gdzie ja będę spała, a gdzie ty? - spytała.
- Mogę iść do salonu.
- Nie, lepiej, żebyś był jak najbliżej Willa. Nie będę potem biegać po całym domu i budzić dziewczyn... chociaż pewnie i tak przeze mnie nie mogą zasnąć – szeptała, chowając twarz w dłoniach.
- Na pewno cię rozumieją – uśmiechnąłem się do niej delikatnie. - Będę spał na podłodze.
- Zwariowałeś chyba. Musisz spać ze mną... nie mamy innego wyjścia – dodała szybko, widząc moją zdziwioną minę.
- Dobrze, połóż się – rzekłem, odrzucając kołdrę na bok.
Dziewczyna posłusznie ułożyła się na łóżku, podciągając nogi pod klatkę. Z ogromnym trudem opanowałem się, by nie złożyć na jej ustach pocałunku na dobranoc.
- Dziękuję, Louis – usłyszałem jeszcze, a potem zamknęła oczy i prawie natychmiastowo odpłynęła w krainę snu.
Siedziałem jak kamienny posąg na brzegu łóżku, trzymając w dłoni róg pościeli. Nie miałem najmniejszej ochoty jej przykrywać. Widząc te opalone, dobrze zbudowane nogi wprost dostawałem padaczki. Zagryzałem z całej siły usta, nie mogąc nadziwić się jej pięknu. Miała rozchylone usta, przez które miarowo, acz wciąż niespokojnie oddychała. Roztargane włosy opadały jej na twarz, zasłaniając opuchnięte od płaczu oczy. Teraz już nie mogłem ze sobą wygrać. Wyciągnąłem dłoń, odgarniając te niesforne kosmyki. Zadrżała. Nie wiem, czy pod wpływem mojego dotyku, czy przez sen. Spojrzałem na jej nogi. Miała gęsią skórkę, więc szybkim ruchem przykryłem ją kołdrą. Głupi jesteś, Louis. Ona marznie, a ty jak jakiś napalony gówniarz patrzysz się na jej nogi. Weź ty się czasem zastanów nad sobą. Ale nie mogłem tak po prostu ominąć wzrokiem jej wpół nagiego ciała. Ta jej rozciągnięta czarna koszulka ze spranym napisem „Just love me” nie zakrywała nawet połowy ud i obu ramion; z jednego spadała, odkrywając cały obojczyk. Ale nie przeszkadzało mi to. A może i przeszkadzało? W końcu nie tak łatwo opanować chęć rzucenia się na nią i wpojenia w jej pełne, popękane usta. Mimo wszystko wziąłem kilka głębokich wdechów, po czym ułożyłem się po drugiej stronie łóżka. Chwyciłem jeszcze telefon, by napisać SMS do Liama.
„Mam kilka spraw do załatwienia. Przyjadę do was rano. Nic się nie bój, żyję. Louis.”Zgasiłem lampkę, przykrytą bluzką Meg, by w pokoju panował tylko półmrok, a następnie przykryłem się kołdrą. Dobry chłopczyk. Nie zgwałciłeś jej, nie rzuciłeś się na nią, nie obściskiwałeś, ani nawet nie podrywałeś. Dostałeś medal za opanowanie podniecenia na jej widok. A teraz śpij i nawet nie waż się jej tknąć, bo chyba ci ręce połamię.I nawet mimo tych głosików w głowie, przysunąłem się bliżej Meggi, starając się być ostrożnym. Dzieliło nas kilkanaście centymetrów, a mimo to ja już nie mogłem opanować drżenia ciała. Podniecony? Objąłem ją ramieniem, a ona nieświadomie wtuliła się w mój tors, mamrocząc coś pod nosem. Gdy już rozróżniłem jej bełkot, dostałem wprost zawału.
- David... - mruczała, przytulając się do mnie mocniej.Przegrałeś, stary. Przegrałeś na całej linii.
***Coco: Rozdział jest w sumie o niczym, ale teraz zacznę się tłumaczyć :D Pisałam go prawie o północy, zmęczona, totalnie zaspana i wgl. Ważne, że jest. Postaramy się, żeby kolejny był bardziej... treściwy.
Coco&Chanel Q.Q
Noc już dawno zapanowała nad Londynem. Otuliła go ciemnym płaszczem, wyostrzając każdy dźwięk. Tłuczona butelka, jadący samochód, rozmowy; wszystko miało dokładniejszy wymiar. Jak gdybyby noc tworzyła swój własny pokój, w którym chociażby szelest odbijał się echem przez kolejne kilka sekund.
Siedziałam na brzegu łóżka, chowając twarz w dłoniach. Pokój tonął w pół mroku. Z łóżeczka pod ścianą wydobywał się głośny płacz. Byłam bezradna. Próbowałam dosłownie wszystkiego, a chłopiec nawet na chwilę nie przestał ronić łez. Serce mi pękało, gdy patrzyłam na jego czerwoną twarz i załzawione policzki.
Pierwsza w nocy.
Otuliłam się kocem, płacząc cicho. Co ze mnie za matka, że nie potrafię własnego dziecka ukołysać do snu?
Spojrzałam na telefon obok mnie.
Nie możesz zadzwonić. On nie ma czasu przybiegać na każde twoje pstryknięcie palcami. Bez przesady! - krzyczało coś w mojej głosie.
Ale ja byłam uparta. Drżącą dłonią chwyciłam urządzenie, po czym wybrałam jego numer. Jeszcze jedno zawahanie i po chwili usłyszałam z słuchawce standardowe „bip, bip, bip”.
- Hm? - jego głos wskazywał na spore zmęczenie pomieszane ze zdenerwowaniem.
- Louis, ja wiem, że ty masz jutro ważne spotkanie i musisz być wyspany. Rozumiem, że nie możesz przybiegać na każde moje zawołanie, jakbym była nie wiadomo kim – wyrzucałam z siebie słowa, jak z armaty.
- O co chodzi? - wymamrotał.
- Mały nie chce spać. Nie wiem, czemu zadzwoniłam... nie przeszkadzam już, pa – jęknęłam.
- Meg, będę za dwadzieścia minut. Spokojnie – szepnął.
Rozłączył się.
Te dwadzieścia minut wlekło się w nieskończoność. Patrzyłam bezradnie na zegar, wsłuchując się w płacz dziecka. Sama już nie panowałam nad łzami. Spływały po moich policzkach, jakbym to ja była ich własnością, a nie odwrotnie. Potem skapywały na czarną bokserkę, wsiąkając w nią natychmiastowo. Skuliłam się na łóżku, chlipiąc cicho.
Ja już nie daję rady.
W pewnym momencie drzwi mojego pokoju otworzyły się. Spojrzałam w tamtą stronę.
Louis wchodził do pokoju, ubrany w dresowe spodnie i jakąś pogniecioną koszulkę. Miał potargane włosy i zaspane oczy. Nie mam pojęcia czemu, ale uśmiechnęłam się na ten widok.
- Hej – mruknęłam.
- Cześć – posłał mi nieśmiały uśmiech, podchodząc do łóżeczka. - Czemu nie wzięłaś go na ręce?
- Trzymałam go przez godzinę, chodziłam, zagadywałam. Nic nie działa – mruknęłam, siadając.
Chłopak wyciągnął ręce do dziecka, uśmiechając się szeroko.
- Hej, skarbie – zawołał do syna, zajmując miejsce koło mnie.
Ułożył go sobie na rękach, podpierając je kolanem i... zaczął śpiewać.
Little Things rozbrzmiało po pokoju. Podciągnęłam nogi do klatki, przyglądając się Louisowi.
Kołysał chłopca w ramionach, wyśpiewując kolejne słowa piosenki.
Niewiarygodne.
Niemowlę nagle przestało płakać. Wpatrywało się w Tomlinsona zaciekawionym wzrokiem. Nie mogłam w to uwierzyć. Przez całą noc robiłam wszystko, a tu chodziło tylko o śpiew? Głupia, głupia ja!
Słowa piosenki uderzały we mnie z ogromną siłą. Czułam się, jak poturbowana muzyką. Jakbym wpadła pod samochód złożony z samych nut; grający i kołyszący się. Siedziałam, jak zamurowana, ocierając łzy z policzków. Louis spoglądał na mnie co chwila, uśmiechając się lekko. Ta piosenka była do mnie... wiem to... Serce biło mi jak szalone, a broda drżała minimalnie.
- I won't let these little things slip out of my mouth.
But if it's true it's you, it's you they add up to.
I'm in love with you and all these little things.
(Nie pozwolę, by te małe rzeczy opuściły moje usta
Ale jeśli to prawda.
To Ty, och, to Ty sprawiasz, że
Jestem w tobie zakochany i w tych małych rzeczach)
Nasze spojrzenia się spotkały. Widziałam w jego oczach dzikie przerażenie i... szczerość? Moje oddechy stały się krótkie, szybkie. Nie panowałam nad sobą. Louis przechylił głowę, uśmiechając się delikatnie.
- You'll never love yourself half as much as I love you.
You'll never treat yourself right, darlin' but I want you to.
If I let you know, I'm here for you, maybe you'll love yourself,
Like I love you. Ooh.
(Nigdy nie będziesz kochać siebie w połowie tak mocno jak ja kocham ciebie
Nigdy nie będziesz traktować siebie odpowiednio, kochanie
Ale chcę, by tak było
Jeśli pokażę ci, że jestem przy tobie
Może będziesz kochać siebie tak jak ja kocham ciebie)
Kocha mnie? On mnie kocha? Nie. Nie, po prostu nie. Wielkie, stanowcze NIE. Odpuszczam; już dawno odpuściłam. I przepraszam, ale nie wyobrażam sobie ponownie mu zaufać, ponownie pokochać. Nie potrafię, nie mogę. Nie. To mnie po prostu przerasta. Ja i on? Znowu? Replay? Mam zapomnieć o jego chłodnym spojrzeniu i rzucaniu bezlitosnych słów? O tym wszystkim, co sprawiało, że nie potrafiłam oddychać ze strachu? Że uciekałam na drugi koniec domu, zaszywając się w kącie, chowając w swoim świecie? Że bałam się wejść do własnego pokoju, bo wiedziałam, że tam zewsząd wyrastają wspomnienia, jak wielkie, czarne potwory chcące zjeść mnie i ostatnie cząstki człowieczeństwa tułające się w mojej osobie? Że płakałam po nocach, nienawidząc całego świata? Mam tak po prostu wymazać to z pamięci, jak wymazuje się nierówną kreskę na rysunku?
Nie wiem, czy mnie na to stać. Chyba nie jestem aż tak silna. Boję się powtórzyć to wszystkiego. Boję się...
Piosenka się skończyła, a synek zamknął oczy, układając usta w niby uśmiech. Otarłam łzy z policzków, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Zasnął...
Lou oderwał wzrok ode mnie, kierując się w stronę łóżeczka. Ułożył chłopca, okrył go kocykiem, po czym ponownie usiadł koło mnie.
- Nie wybrałaś jeszcze imienia – mruknął.
- Pytasz, czy stwierdzasz fakty? - chciałam się upewnić.
- Pytam.
- Nie, nie wybrałam – rzekłam, bawiąc się nerwowo palcami. - Dziękuję ci.
- Nie ma za co – uśmiechnął się do mnie niepewnie.
- Jest. Zachowałeś się jak książę, który ratuje księżniczkę z opresji – zaśmiałam się cicho.
- Powtórz to, co powiedziałaś – przyjrzał mi się uważnie.
- Jesteś jak książę, który... - zaczęłam.
- Książę! Książę William! - zawołał na tyle cicho, by nie obudzić chłopca.
- Że co? - spytałam.
- Jak brzmi moje drugie imię? - widziałam tryumf w jego oczach.
- William – mruknęłam cicho.
- Właśnie, William.
- Louis, ale o co chodzi?
- Znalazłem imię do naszego syna, Williama – zaśmiał się cicho.
- William? Will... ładnie – zdziwiłam się. Zupełnie nie przyszło mi na myśl to imię.
- No to mamy Williama Tomlinsona – uśmiechnął się szeroko.
- Po prostu Williama – skończyłam.
- Ale...
- Koniec tematu – przerwałam mu szybko.
- Dobra, jak chcesz - podniósł ręce do góry, jakby się poddawał.
W pokoju nastała chwila ciszy, przerywana naszymi cichymi oddechami i odgłosami za oknem. Ciemność panowała wszędzie, zaglądała w każdy zakamarek, wyciągała ostatnie promyki ze splotów powietrza, dusząc je i tłumiąc. Noc...
- Możesz już jechać – szepnęłam niemalże bezdźwięcznie.
- A co zrobisz, jeśli ja odjadę, a William się obudzi? - spytał mnie zaciekawiony.
Ponownie schowałam twarz w dłonie, płacząc cicho. Przerażała mnie obecna sytuacja. Te wszystkie obowiązki, decyzje... ja nie potrafię, nie umiem, nie mogę, ja... nie...
W pewnym momencie poczułam silne ramię chłopaka, przyciągające mnie do siebie. Wbrew wszelkim prawom wyrzeźbionym na powierzchni mojego serca, pozwoliłam mu się dotykać. Louis podciągnął mnie na swoje kolana, oplatając rękoma. Wtuliłam się w niego, jak niespełna rozumu, napalona nastolatka. Wraz z łzami wylewały się moje wszystkie dotychczasowe uczucia, które tak dzielnie tłumiłam w sobie; upychałam siłą na dnie umysłu, pragnąc znaleźć jakiekolwiek rozwiązanie, by zostały tam na zawsze i już nigdy, przenigdy nie wyszły na powierzchnię.
Ale wyszły.
I teraz truły mnie od środka, wypalając ostatnie skrawki siły. Byłam jak bezwładna lalka, z którą można zrobić wszystko. Pewnie gdyby Lou oblał mnie teraz jakimś zmodyfikowanym zielonym płynem, nie zareagowałabym. Na nic nie zwracałam już uwagi. Moje słone łzy wsiąkały błyskawicznie w jego koszulkę, tworząc coraz większe plamy.
Płakałam, pociągałam nosem, kołysałam się, ocierałam łzy.
A on jakby nigdy nic, przyciskał mnie z całej siły do siebie. Ponownie poczułam na swoich rękach jego gorący dotyk. Smukłymi palcami głaskał moją skórę, pozostawiając za każdym ruchem ognistą dróżkę, która paliła mnie i krzywdziła. Ale było to niezwykle przyjemne cierpienie...
Wtedy usłyszałam ten piskliwy głosik rozsądku.Co ty robisz?!Zabijam swoje zasady.A gdzie punkt „Louis Tomlinson to przeszłość”?Obecnie pałęta się pewnie gdzieś koło mojego serca i bada, gdzie wbić mi nóż z napisem „teraźniejszość” albo „przyszłość”. Ty chcesz... ty chcesz znowu z nim?... Meggi!A skąd takie podejrzenia? Nie przypominam sobie, żebym powiedziała „chcę ponownie z nim być”.Oszukujesz siebie samą. Ty i ja wiemy, o co tak naprawdę chodzi.Możemy zepchnąć fakty na pobocze?I jaką drogą pojedziesz? Drogą kłamstwa, oszustwa, łgarstwa? Meggi!Pojadę czymkolwiek, z kimkolwiek, dokądkolwiek. Milcz.Robisz błąd...No to po cholerę ty też się w niego pakujesz? Zamknij się wreszcie.
*** oczami Louisa ***
Przyznaję się bez bicia, że jestem narkomanem. Narkomanem jej osoby.
Wprost czułem, jak dreszcze biegają po całym moim ciele, pod wpływem jej dotyku. Jakiekolwiek muśnięcie mojej skóry przez nią, budziło we mnie dawny, lekko zaspany ogień, który w zabójczym tempie rozprzestrzeniał się po całym mnie. Palił i niszczył ostatnie wahania.Kocham ją.Jeszcze silniej przycisnąłem Meggi do siebie, wciągając głośno jej zapach. Kolejne spazmy zawładnęły moim ciałem.
Jak ja mogłem ją skrzywdzić, zadać tak wielki ból, wystawić na wiatr, zostawić, zniszczyć? Jesteś skończonym dupkiem, Tomlinson.Tak bardzo tęskniłem za nią; za jej niebieskimi do granic możliwości oczami, za niesfornymi blond kosmykami, spadającymi jej na twarz, za głosem, za gracją, z którą chodziła, za śmiechem, za jej dotykiem.
Gdybym mógł to pewnie już dawno przykułbym ją do ściany, usiadł naprzeciwko i przyglądał się jej bez końca. Zapamiętywałbym każdy szczegół jej twarzy, która w tym momencie przejawiała tylko ból i bezradność.
- Louis, ale naprawdę, jedź już – szepnęła, dławiąc się własnymi łzami.
- Nie mam zamiaru ruszyć się stąd nawet na krok – pocałowałem ją we czoło.
I to był błąd. Czułem, jak jej ciało najpierw przeżywa serię dreszczy, po czym prostuje się i sztywnieje.
- Lou, nie, nie – mówiła niemalże bezdźwięcznie, wysuwając się nerwowo z moich objęć.
Wprost pękało mi serce, gdy machała rękoma i nogami, byleby nie czuć mojego zapachu, mojego dotyku. Byleby nie czuć znowu nas.
Usiadła jak najdalej ode mnie, zaciskając oczy.
- Przepraszam, przepraszam – jęczała.
- To ja powinienem przeprosić. Zachowałem się jak osta... - zacząłem.
- Zapomnijmy – mruknęła tylko.
- Tak, zapomnijmy – szepnąłem bardziej do siebie, niż do niej. - Powinnaś się przespać.
Spojrzała na mnie roztargniona, przygryzając dolną wargę.
- Gdzie? Gdzie ja będę spała, a gdzie ty? - spytała.
- Mogę iść do salonu.
- Nie, lepiej, żebyś był jak najbliżej Willa. Nie będę potem biegać po całym domu i budzić dziewczyn... chociaż pewnie i tak przeze mnie nie mogą zasnąć – szeptała, chowając twarz w dłoniach.
- Na pewno cię rozumieją – uśmiechnąłem się do niej delikatnie. - Będę spał na podłodze.
- Zwariowałeś chyba. Musisz spać ze mną... nie mamy innego wyjścia – dodała szybko, widząc moją zdziwioną minę.
- Dobrze, połóż się – rzekłem, odrzucając kołdrę na bok.
Dziewczyna posłusznie ułożyła się na łóżku, podciągając nogi pod klatkę. Z ogromnym trudem opanowałem się, by nie złożyć na jej ustach pocałunku na dobranoc.
- Dziękuję, Louis – usłyszałem jeszcze, a potem zamknęła oczy i prawie natychmiastowo odpłynęła w krainę snu.
Siedziałem jak kamienny posąg na brzegu łóżku, trzymając w dłoni róg pościeli. Nie miałem najmniejszej ochoty jej przykrywać. Widząc te opalone, dobrze zbudowane nogi wprost dostawałem padaczki. Zagryzałem z całej siły usta, nie mogąc nadziwić się jej pięknu. Miała rozchylone usta, przez które miarowo, acz wciąż niespokojnie oddychała. Roztargane włosy opadały jej na twarz, zasłaniając opuchnięte od płaczu oczy. Teraz już nie mogłem ze sobą wygrać. Wyciągnąłem dłoń, odgarniając te niesforne kosmyki. Zadrżała. Nie wiem, czy pod wpływem mojego dotyku, czy przez sen. Spojrzałem na jej nogi. Miała gęsią skórkę, więc szybkim ruchem przykryłem ją kołdrą. Głupi jesteś, Louis. Ona marznie, a ty jak jakiś napalony gówniarz patrzysz się na jej nogi. Weź ty się czasem zastanów nad sobą. Ale nie mogłem tak po prostu ominąć wzrokiem jej wpół nagiego ciała. Ta jej rozciągnięta czarna koszulka ze spranym napisem „Just love me” nie zakrywała nawet połowy ud i obu ramion; z jednego spadała, odkrywając cały obojczyk. Ale nie przeszkadzało mi to. A może i przeszkadzało? W końcu nie tak łatwo opanować chęć rzucenia się na nią i wpojenia w jej pełne, popękane usta. Mimo wszystko wziąłem kilka głębokich wdechów, po czym ułożyłem się po drugiej stronie łóżka. Chwyciłem jeszcze telefon, by napisać SMS do Liama.
„Mam kilka spraw do załatwienia. Przyjadę do was rano. Nic się nie bój, żyję. Louis.”Zgasiłem lampkę, przykrytą bluzką Meg, by w pokoju panował tylko półmrok, a następnie przykryłem się kołdrą. Dobry chłopczyk. Nie zgwałciłeś jej, nie rzuciłeś się na nią, nie obściskiwałeś, ani nawet nie podrywałeś. Dostałeś medal za opanowanie podniecenia na jej widok. A teraz śpij i nawet nie waż się jej tknąć, bo chyba ci ręce połamię.I nawet mimo tych głosików w głowie, przysunąłem się bliżej Meggi, starając się być ostrożnym. Dzieliło nas kilkanaście centymetrów, a mimo to ja już nie mogłem opanować drżenia ciała. Podniecony? Objąłem ją ramieniem, a ona nieświadomie wtuliła się w mój tors, mamrocząc coś pod nosem. Gdy już rozróżniłem jej bełkot, dostałem wprost zawału.
- David... - mruczała, przytulając się do mnie mocniej.Przegrałeś, stary. Przegrałeś na całej linii.
***Coco: Rozdział jest w sumie o niczym, ale teraz zacznę się tłumaczyć :D Pisałam go prawie o północy, zmęczona, totalnie zaspana i wgl. Ważne, że jest. Postaramy się, żeby kolejny był bardziej... treściwy.
Coco&Chanel Q.Q
#TEAMLOUIS ! Ale Meg spaprała sprawe. wrr! I kocham ten fragment jak Lou powstrzymywał się od dziewczyny . ahaha A szczególnie : "Dobry chłopczyk. Nie zgwałciłeś jej, nie rzuciłeś się na nią, nie obściskiwałeś, ani nawet nie podrywałeś. " oraz "Głupi jesteś, Louis. Ona marznie, a ty jak jakiś napalony gówniarz patrzysz się na jej nogi." No po prostu nie moge. ahaha. :D
OdpowiedzUsuń+ William.. <3 ślicznie. ;)
Dobra zaczynamy:) Rozwalił mnie ten tekst "Dobry chłopczyk. Nie zgwałciłeś jej, nie rzuciłeś się na nią, nie obściskiwałeś, ani nawet nie podrywałeś. Dostałeś medal za opanowanie podniecenia na jej widok. A teraz śpij i nawet nie waż się jej tknąć, bo chyba ci ręce połamię." Rozdział bardzo fajny, Lou się tak stara:) Mały William jest świetny i usypia przy śpiewie Louisa:)<3 Czekałam na ten rozdział z niecierpliwościa, ale wkońcu się doczekałam i opłacało się:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:
Gaśkaxxx
PS.Życzę Ci Coco weny do pisania kolejnych świetnych rozdziałów♥
SUPER ;* William śliczne imię <3 "Dobry chłopczyk. Nie zgwałciłeś jej, nie rzuciłeś się na nią, nie obściskiwałeś, ani nawet nie podrywałeś. Dostałeś medal za opanowanie podniecenia na jej widok." kocham ten fragment :D Fajnie, że Lou zrozumiał w końcu co stracił. Mam nadzieję, że Meg jednak mu wszystko wybaczy i znowu będą razem ;>
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPatent z uśpieniem dziecka przez śpiew zdarza się tylko w bajkach! :D
OdpowiedzUsuńMnie najbardziej podobał się fragment "Wprost pękało mi serce, gdy machała rękoma i nogami, byleby nie czuć mojego zapachu, mojego dotyku. Byleby nie czuć znowu nas.", ale cytat, który podali wszyscy wyżej, też dobry :D
Takie rozdziały o niczym też są super, bo dają taki... spokój. Przecież czasem trzeba napisać taki rozdział, gdzie jest mało akcji, bo inaczej byłoby za dużo :P
Śliczny, żałuję tylko, że nie dodałyście muzyki, bo według mnie bardzo fajnie, gdy leci w tle coś, co ładnie wpasowuje się w tekst :3
Pozdrawiam! :*
`Patrycja ♥
Hej!
OdpowiedzUsuńPrzepiękny rozdział! ;) Lou poczuł się ojcem, to jak śpiewał Williamowi... wzruszające! Rozdział genialny! Już nie mogę doczekać się kolejnych!
Pozdrawiam
Gośka xx
Świetny rozdział. Zgodzę się z Gośką Lou poczuł się wreszcie ojcem to takie słodkie *.* Jakie ładne imię Wiliam ;) Aż budzi emocje jak Lou miał spać z Meggi w jednym łóżku. Rozdział budzie emocje, nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń