Rozczarowanie.
Tylko w ten sposób potrafiłam nazwać to, co działo się we mnie. Była to jedna wielka wojna, chaos, zamęt. A w samym środku pola bitwy ogromne rozczarowanie, przypominające toksyczny płyn, nieustannie rozlewający się po moim ciele. Głównie po sercu.
Nie wiem, czego się spodziewałam. Albo byłam na tyle głupia, by sądzić, że wszystko będzie jak dawniej, albo po prostu miałam nadzieję. Nadzieja matką głupich - jak mawiała moja babcia. Ile bym teraz dała, żeby na nowo znaleźć się w jej słabych ramionach i poczuć znany każdemu zapach starszej osoby. Pachniała... pachniała jak nikt inny. Słodka woń wymieszana z zapachem starości. Nie wiem, czy można pachnieć starością. Pewnie nie. Sama nie wiem, jak to wytłumaczyć. Z babcią Carolą zawsze miałam dobre kontakty. Powierzałam jej moje największe tajemnice. To ona pozwalała mi nocować u siebie po każdej dyskotece, na której trochę wypiłam i było duże prawdopodobieństwo, że gdybym pojawiła się w domu, to miałabym szlaban do końca życia i o jeden dzień dłużej. To ona odebrała mnie ze szpitala, gdy na wychowaniu fizycznym skręciłam sobie kostkę. To ona piekła najlepsze ciasta. To ona dawała najmądrzejsze rady. To ona pokłóciła się z mamą, gdy ta kupiła mi różowy sweter, a ja nie chciałam go założyć. Stanęła wtedy w mojej obronie. To do niej zawsze mogłam pojechać i się wypłakać. To ona doskonale mnie rozumiała...
I to jej - mojej kochanej babci Caroli - nie ma już przy mnie. Zmarła.
Nie, nie mówię, że była najwspanialsza na świecie. O nie. Miałam przecież Zoey, Rumię, mamę. Właśnie - mamę. Z nią także miałam dobre kontakty, ale co jak co - z tym sweterkiem to wtedy przesadziła.
Kiedyś dużo rozmawiałyśmy. Wieczory przeznaczone były tylko dla mnie, dla niej i dla kakao, które tak nałogowo wtedy piłyśmy. Mogę się założyć, że gdybym teraz wyszła na taras, otuliła się tak dobrze znanym mi szarym kocem i piła kakao z niebieskiego kubka, znowu poczułabym ten chłodny wiatr, uderzający nasze twarze bez żadnych skrupułów.
Więc gdzie podziała się ta magiczna więź, łącząca nas tak ściśle i szczelnie, że nigdy bym w nią nie zwątpiła? A jednak zwątpiłam. Ta niewidzialna nitka, przyciągająca nas do nas jak magnezy, zniknęła. Uciekła daleko, zrywając nasz kontakt.
Dlatego też siedziałyśmy teraz w kuchni, popijając zimną już herbatę i milcząc. Po prostu, milcząc. Żadna z nas nie wiedziała, co powiedzieć. Przepaść zamajaczyła przed nami, ukazując i mnie, i jej prawdę. Kontakt już się nie odrodzi. Było, nie ma. Koniec. Fakt, możemy spróbować naprawić zburzony mur, ale po co? Czy tak naprawdę chcę tego? Mam ochotę ponownie jej zaufać? Obdarzyć szczerością i miłością? Chyba już nie potrafię.
Po raz setny spojrzałam na mamę. W jej niebieskich jak morze oczach widziałam tylko... rozczarowanie? Czy naprawdę cały świat zmienił się w ogromnego potwora, który tylko i wyłącznie zawodzi się na reszcie? Przyznaję, zawiodłam ją. I ona zawiodła mnie. Obie popełniłyśmy błędy, a żadna z nas nie chce ich poruszyć.
Sytuację uratowała Hannah. Weszła do domu powoli, ze zwieszoną głową.
- Mamuś - szepnęła. - Meggi się odzywała?
Wtedy coś mnie tknęło. Jakaś część mnie złamała się na pół, zmuszając do działania. Podniosłam się, podchodząc cicho do dziewczynki. I nagle, zaskakując samą siebie, uścisnęłam ją z całej siły. Przycisnęłam do siebie, jak pluszową zabawkę, którą nic nie boli. Przynajmniej miałam nadzieję, że nie zrobiłam jej krzywdy. Przytulałam ją, starając się nie wybuchnąć płaczem.
- Meggi? - usłyszałam jej zdziwiony głos.
- Hannah, przepraszam - wyszeptałam, a słona łza spłynęła mi po policzku, by po chwili zniknąć we włosach dziewczynki.
Nagle poczułam na szyi jej żelazny uścisk. Zdumiewające, ile siły może mieć siedmioletnie dziecko. Ścisnęła mnie, jakby była co najmniej postury Pudziana. A przecież nie była. Jej kruche, delikatne ciałko zasługiwało na miano motyla. Miała takie chudziutkie rączki, że nie raz zastanawiałam się, czy on w ogóle coś je.
- Meg, nie zostawiaj mnie już nigdy – płakała, dusząc mnie.
- Hannah, spokojnie... - szepnęłam tylko, delikatnie odklejając ją od siebie.
Zdjęłam jej drobne ręce z mojej szyi, uśmiechając się słabo.
- Chciałabym, żebyś kogoś poznała – powiedziałam, chwytając jej dłoń.
Czułam, jak zaciska smagłe palce na mojej ręce, tak, że aż jej zbielały. Hannah, skarbie, błagam... nie rób sobie nadziei. Spojrzałam na jej twarz, która była jeszcze bledsza niż farba na ścianach.
Podeszłyśmy do rozłożonej kanapy, przykrytej ciepłym kocem. Dotknęłam go zaciekawiona. Był prawie identyczny, jak ten, którym opatulałam się, siedząc kiedyś z mamą na tarasie.
Zerknęłam na siedmiolatkę. Na jej twarzy malowało się tylko i wyłącznie ogromne zdziwienie. Z niedowierzaniem przyglądała się małemu chłopcu, pogrążonemu w niespokojnym śnie.
- Kto to? - spytała cicho.
- Widzisz, Hannah... to mój syn – przełknęłam głośno ślinę, wyczekując jej reakcji.
- Kto?! - zakrzyknęła.
Dziecko poruszyło się nagle, otwierając szeroko oczy. Głośny płacz rozległ się po pokoju. No tak, nieznane miejsce, obca twarz, krzyki... no tak, no tak. Podźwignęłam chłopca z łóżka, przytulając go do siebie.
- Ćśś, już, już, spokojnie... - szeptałam, całując go w główkę.
William uspokoił się trochę, badając wzrokiem pomieszczenie.
- Przepraszam – powiedziała cicho Hannah.
- Okej, już dobrze – odpowiedziałam, siadając na łóżku. Kołysałam synka, uśmiechając się do niego. Siostra zajęła miejsce koło mnie.
- Jestem ciocią? - spytała ze zdziwioną miną.
- Dokładnie. Hannah, to jest William. Will, to jest Hana – uśmiechnęłam się.
- Jest śliczny.
- Wiem – szepnęłam, składając kolejny pocałunek na główce synka.
- Ale... Meggi, jak to? - zapytała,a ja poczułam się, jakby zawiodła co najmniej Obamę.
- Hana, kiedyś ci to wytłumaczę. A teraz... a teraz chciałabym się tobą nacieszyć – wydukałam.
- Zostaniesz już? - uśmiechnęła się do mnie niepewnie.
- Nie, nie zostanę. Wyjeżdżam.
Nie mam zielonego pojęcia, czy cokolwiek usłyszała z tego mojego cichego jąkania się.
- Jak to? Znowu wyjdziesz? Uciekniesz? Zostawisz mnie samą? - pytała.
Niebieskie oczy zaszkliły jej się, powodując tym samym rozbicie mojego serca na maleńkie kawałeczki. Zacznę studiować ranienie. Jak nic dostanę dyplom najlepszego studenta.
- Hannah, proszę, nie płacz – szepnęłam. Wyciągnęłam dłoń, dotykając jej ręki.
- Zostaw mnie, zostaw... - warknęła, po czym z płaczem pobiegła na górę. Przepraszam bardzo, ale gdzie jest ten dyplom?- Muszę już jechać – powiedziałam do mamy, która przyglądała się całej sytuacji z jeszcze większym rozczarowaniem. Więcej ludzi to nie dało się zwieść, prawda?
- Dobrze, ale obiecaj, że się odezwiesz – rzekła, spuszczając wzrok.
- Obiecuję.
A potem pamiętam już tylko ciepło na twarzy i błysk w oczach Williama, gdy po wejściu do domu spotkaliśmy Nialla. Siedział na kanapie, rozmawiając żywo z Zoey o rodzajach longerów. A nie, przepraszam, to on wymieniał wszystkie odmiany, a Zee tylko pokładała się ze śmiechu. Minimalna różnica, prawda?
- Dzień dobry wszystkim – powiedziałam, odkładając torbę w kąt.
- William! - wykrzyknął Horan, podbiegając do nas.
- Ciszej, Nialler – zaśmiałam się.
Chłopak porwał w ramiona mojego synka. Oj, źle to ujęłam. Delikatnie odebrał go ode mnie, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Hej, Meg, jak było u rodziców? - spytała Zoey, podchodząc do mnie. Blondyn już dawno zabrał Willa do kuchni, omawiając z nim niecne plany przyrządzenia sałatki.
- Och, Zoey, tragedia. Jedno wielkie rozczarowanie – westchnęłam.
- Pogadamy później – puściła mi oczko, po czym skierowała się w stronę lodówki, przy której kręcili się nasi „mężczyźni” - patrz: wiecznie głodny dzieciak, który podobno ma osiemnaście lat i dwutygodniowy chłopiec, który udaje, że słucha, jak trzeba pokroić pomidory, żeby „wtopiły” się w sałatkę. Albo nie udaje. Po prostu leży spokojnie na rękach Nialla, kręcącego się w tę i z powrotem.
- Zee, podaj mi paprykę – instruował dziewczynę.
Tak naprawdę to moja przyjaciółka robiła danie, a Horan nadskakiwał tylko nad nią z Williamem na rękach, pouczając i karcąc całusami... całusami? Boże, ludzie, zwierzęta i wszystko inne, jacy oni są w sobie zakochani!
Upadłam na kanapę, wzdychając ciężko. Ciężki dzień.
- Niall, a ty sam przyjechałeś? Gdzie reszta? - spytałam zaraz po tym, gdy Zoey wybuchła głośnym śmiechem. Nie wiem z czego. Myśli miałam zupełnie gdzie indziej.
- Przyjadą za godzinę. Lou zrobiła mi przymiarkę jako pierwszemu, więc postanowiłem przyjechać do mojej księżniczki – odparł.
- Rycerzyk się znalazł – zaśmiałam się cicho.
- No tak, jasne. I powiedz mi może jeszcze, że twój biały rumak stoi przed domem – zachichotała Zoey.
Tylko w ten sposób potrafiłam nazwać to, co działo się we mnie. Była to jedna wielka wojna, chaos, zamęt. A w samym środku pola bitwy ogromne rozczarowanie, przypominające toksyczny płyn, nieustannie rozlewający się po moim ciele. Głównie po sercu.
Nie wiem, czego się spodziewałam. Albo byłam na tyle głupia, by sądzić, że wszystko będzie jak dawniej, albo po prostu miałam nadzieję. Nadzieja matką głupich - jak mawiała moja babcia. Ile bym teraz dała, żeby na nowo znaleźć się w jej słabych ramionach i poczuć znany każdemu zapach starszej osoby. Pachniała... pachniała jak nikt inny. Słodka woń wymieszana z zapachem starości. Nie wiem, czy można pachnieć starością. Pewnie nie. Sama nie wiem, jak to wytłumaczyć. Z babcią Carolą zawsze miałam dobre kontakty. Powierzałam jej moje największe tajemnice. To ona pozwalała mi nocować u siebie po każdej dyskotece, na której trochę wypiłam i było duże prawdopodobieństwo, że gdybym pojawiła się w domu, to miałabym szlaban do końca życia i o jeden dzień dłużej. To ona odebrała mnie ze szpitala, gdy na wychowaniu fizycznym skręciłam sobie kostkę. To ona piekła najlepsze ciasta. To ona dawała najmądrzejsze rady. To ona pokłóciła się z mamą, gdy ta kupiła mi różowy sweter, a ja nie chciałam go założyć. Stanęła wtedy w mojej obronie. To do niej zawsze mogłam pojechać i się wypłakać. To ona doskonale mnie rozumiała...
I to jej - mojej kochanej babci Caroli - nie ma już przy mnie. Zmarła.
Nie, nie mówię, że była najwspanialsza na świecie. O nie. Miałam przecież Zoey, Rumię, mamę. Właśnie - mamę. Z nią także miałam dobre kontakty, ale co jak co - z tym sweterkiem to wtedy przesadziła.
Kiedyś dużo rozmawiałyśmy. Wieczory przeznaczone były tylko dla mnie, dla niej i dla kakao, które tak nałogowo wtedy piłyśmy. Mogę się założyć, że gdybym teraz wyszła na taras, otuliła się tak dobrze znanym mi szarym kocem i piła kakao z niebieskiego kubka, znowu poczułabym ten chłodny wiatr, uderzający nasze twarze bez żadnych skrupułów.
Więc gdzie podziała się ta magiczna więź, łącząca nas tak ściśle i szczelnie, że nigdy bym w nią nie zwątpiła? A jednak zwątpiłam. Ta niewidzialna nitka, przyciągająca nas do nas jak magnezy, zniknęła. Uciekła daleko, zrywając nasz kontakt.
Dlatego też siedziałyśmy teraz w kuchni, popijając zimną już herbatę i milcząc. Po prostu, milcząc. Żadna z nas nie wiedziała, co powiedzieć. Przepaść zamajaczyła przed nami, ukazując i mnie, i jej prawdę. Kontakt już się nie odrodzi. Było, nie ma. Koniec. Fakt, możemy spróbować naprawić zburzony mur, ale po co? Czy tak naprawdę chcę tego? Mam ochotę ponownie jej zaufać? Obdarzyć szczerością i miłością? Chyba już nie potrafię.
Po raz setny spojrzałam na mamę. W jej niebieskich jak morze oczach widziałam tylko... rozczarowanie? Czy naprawdę cały świat zmienił się w ogromnego potwora, który tylko i wyłącznie zawodzi się na reszcie? Przyznaję, zawiodłam ją. I ona zawiodła mnie. Obie popełniłyśmy błędy, a żadna z nas nie chce ich poruszyć.
Sytuację uratowała Hannah. Weszła do domu powoli, ze zwieszoną głową.
- Mamuś - szepnęła. - Meggi się odzywała?
Wtedy coś mnie tknęło. Jakaś część mnie złamała się na pół, zmuszając do działania. Podniosłam się, podchodząc cicho do dziewczynki. I nagle, zaskakując samą siebie, uścisnęłam ją z całej siły. Przycisnęłam do siebie, jak pluszową zabawkę, którą nic nie boli. Przynajmniej miałam nadzieję, że nie zrobiłam jej krzywdy. Przytulałam ją, starając się nie wybuchnąć płaczem.
- Meggi? - usłyszałam jej zdziwiony głos.
- Hannah, przepraszam - wyszeptałam, a słona łza spłynęła mi po policzku, by po chwili zniknąć we włosach dziewczynki.
Nagle poczułam na szyi jej żelazny uścisk. Zdumiewające, ile siły może mieć siedmioletnie dziecko. Ścisnęła mnie, jakby była co najmniej postury Pudziana. A przecież nie była. Jej kruche, delikatne ciałko zasługiwało na miano motyla. Miała takie chudziutkie rączki, że nie raz zastanawiałam się, czy on w ogóle coś je.
- Meg, nie zostawiaj mnie już nigdy – płakała, dusząc mnie.
- Hannah, spokojnie... - szepnęłam tylko, delikatnie odklejając ją od siebie.
Zdjęłam jej drobne ręce z mojej szyi, uśmiechając się słabo.
- Chciałabym, żebyś kogoś poznała – powiedziałam, chwytając jej dłoń.
Czułam, jak zaciska smagłe palce na mojej ręce, tak, że aż jej zbielały. Hannah, skarbie, błagam... nie rób sobie nadziei. Spojrzałam na jej twarz, która była jeszcze bledsza niż farba na ścianach.
Podeszłyśmy do rozłożonej kanapy, przykrytej ciepłym kocem. Dotknęłam go zaciekawiona. Był prawie identyczny, jak ten, którym opatulałam się, siedząc kiedyś z mamą na tarasie.
Zerknęłam na siedmiolatkę. Na jej twarzy malowało się tylko i wyłącznie ogromne zdziwienie. Z niedowierzaniem przyglądała się małemu chłopcu, pogrążonemu w niespokojnym śnie.
- Kto to? - spytała cicho.
- Widzisz, Hannah... to mój syn – przełknęłam głośno ślinę, wyczekując jej reakcji.
- Kto?! - zakrzyknęła.
Dziecko poruszyło się nagle, otwierając szeroko oczy. Głośny płacz rozległ się po pokoju. No tak, nieznane miejsce, obca twarz, krzyki... no tak, no tak. Podźwignęłam chłopca z łóżka, przytulając go do siebie.
- Ćśś, już, już, spokojnie... - szeptałam, całując go w główkę.
William uspokoił się trochę, badając wzrokiem pomieszczenie.
- Przepraszam – powiedziała cicho Hannah.
- Okej, już dobrze – odpowiedziałam, siadając na łóżku. Kołysałam synka, uśmiechając się do niego. Siostra zajęła miejsce koło mnie.
- Jestem ciocią? - spytała ze zdziwioną miną.
- Dokładnie. Hannah, to jest William. Will, to jest Hana – uśmiechnęłam się.
- Jest śliczny.
- Wiem – szepnęłam, składając kolejny pocałunek na główce synka.
- Ale... Meggi, jak to? - zapytała,a ja poczułam się, jakby zawiodła co najmniej Obamę.
- Hana, kiedyś ci to wytłumaczę. A teraz... a teraz chciałabym się tobą nacieszyć – wydukałam.
- Zostaniesz już? - uśmiechnęła się do mnie niepewnie.
- Nie, nie zostanę. Wyjeżdżam.
Nie mam zielonego pojęcia, czy cokolwiek usłyszała z tego mojego cichego jąkania się.
- Jak to? Znowu wyjdziesz? Uciekniesz? Zostawisz mnie samą? - pytała.
Niebieskie oczy zaszkliły jej się, powodując tym samym rozbicie mojego serca na maleńkie kawałeczki. Zacznę studiować ranienie. Jak nic dostanę dyplom najlepszego studenta.
- Hannah, proszę, nie płacz – szepnęłam. Wyciągnęłam dłoń, dotykając jej ręki.
- Zostaw mnie, zostaw... - warknęła, po czym z płaczem pobiegła na górę. Przepraszam bardzo, ale gdzie jest ten dyplom?- Muszę już jechać – powiedziałam do mamy, która przyglądała się całej sytuacji z jeszcze większym rozczarowaniem. Więcej ludzi to nie dało się zwieść, prawda?
- Dobrze, ale obiecaj, że się odezwiesz – rzekła, spuszczając wzrok.
- Obiecuję.
A potem pamiętam już tylko ciepło na twarzy i błysk w oczach Williama, gdy po wejściu do domu spotkaliśmy Nialla. Siedział na kanapie, rozmawiając żywo z Zoey o rodzajach longerów. A nie, przepraszam, to on wymieniał wszystkie odmiany, a Zee tylko pokładała się ze śmiechu. Minimalna różnica, prawda?
- Dzień dobry wszystkim – powiedziałam, odkładając torbę w kąt.
- William! - wykrzyknął Horan, podbiegając do nas.
- Ciszej, Nialler – zaśmiałam się.
Chłopak porwał w ramiona mojego synka. Oj, źle to ujęłam. Delikatnie odebrał go ode mnie, uśmiechając się od ucha do ucha.
- Hej, Meg, jak było u rodziców? - spytała Zoey, podchodząc do mnie. Blondyn już dawno zabrał Willa do kuchni, omawiając z nim niecne plany przyrządzenia sałatki.
- Och, Zoey, tragedia. Jedno wielkie rozczarowanie – westchnęłam.
- Pogadamy później – puściła mi oczko, po czym skierowała się w stronę lodówki, przy której kręcili się nasi „mężczyźni” - patrz: wiecznie głodny dzieciak, który podobno ma osiemnaście lat i dwutygodniowy chłopiec, który udaje, że słucha, jak trzeba pokroić pomidory, żeby „wtopiły” się w sałatkę. Albo nie udaje. Po prostu leży spokojnie na rękach Nialla, kręcącego się w tę i z powrotem.
- Zee, podaj mi paprykę – instruował dziewczynę.
Tak naprawdę to moja przyjaciółka robiła danie, a Horan nadskakiwał tylko nad nią z Williamem na rękach, pouczając i karcąc całusami... całusami? Boże, ludzie, zwierzęta i wszystko inne, jacy oni są w sobie zakochani!
Upadłam na kanapę, wzdychając ciężko. Ciężki dzień.
- Niall, a ty sam przyjechałeś? Gdzie reszta? - spytałam zaraz po tym, gdy Zoey wybuchła głośnym śmiechem. Nie wiem z czego. Myśli miałam zupełnie gdzie indziej.
- Przyjadą za godzinę. Lou zrobiła mi przymiarkę jako pierwszemu, więc postanowiłem przyjechać do mojej księżniczki – odparł.
- Rycerzyk się znalazł – zaśmiałam się cicho.
- No tak, jasne. I powiedz mi może jeszcze, że twój biały rumak stoi przed domem – zachichotała Zoey.
-
O nie. Nie jestem taki prymitywny, skarbie. Mamy dwudziesty pierwszy
wiek, co wiąże się z dynamicznym rozwojem cywilizacji. Egzystencja
ludzi zamienia się w ciągły bieg, który równie dobrze moglibyśmy
nazwać sfrustrowanym wyścigiem po pieniądze. Wartości człowieka
odwróciły się o góry nogami, co widzimy w tak wielu eskalacjach
konfliktów, wybuchających mię... - ciągnął swój filozoficzny
monolog.
- Niall, przestań! - wybuchłam szczerym śmiechem. Naprawdę szczerym. Ten chłopak jest niemożliwy! - Czyżbyś nie rozumiała mojej mowy, o uboga służąco? - spytał wyniośle.
- Ty... ty... NIALL! - zakrzyknęłam, podrywając się z kanapy.
William znalazł się w rękach Zoey, dzięki czemu spokojnie mogłam rzucić się na Horana. Wskoczyłam mu na plecy, okładając pięściami. Nagle znaleźliśmy się na kanapie. Łaskotałam Nialla, wsłuchując się w jego nieopanowany przypływ radości, który został zaświadczony zaraźliwym śmiechem.
I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, śmiech się skończył. Urwał. Koniec...- Louis – usłyszałam tylko szept Nialla.
Odwróciłam powoli głowę i ujrzałam Tomlinsona. Stał z założonymi rękoma, opierając się o ścianę.
- Cześć, Meggi – powiedział poważnie.
- Hej, Lou – mruknęłam, schodząc szybko z Horana. Och, jak to musiało wyglądać. Ja, siedząca okrakiem na Niallu, i on, śmiejący się w głos. Boże.- To ja wam może nie będę przeszkadzał – warknął, idąc schodami na górę. Przepraszam, poprawka, on biegł na pierwsze piętro, klnąc pod nosem. Wtedy już nie wytrzymałam. Rzuciłam na podłogę poduszkę, którą jeszcze przed chwilą trzymałam w dłoniach, by okładać blondasa. I ruszyłam biegiem. Za nim. Za honorem. Za dumą. Za jego zrozumieniem...
*** oczami Louisa ***
Serce rozrywało mi się na strzępy, płuca odmawiały pracy. Dyszałem głośno, wbiegając do pokoju Meg, niczym burza. Podszedłem do białej ściany, po czym z całej siły uderzyłem w nią pięścią.
- Cholera – warknąłem, gdy ból opanował moją dłoń.
Byłem wściekły, zarozumiały, egoistyczny i... zazdrosny. O co? Raczej o kogo. Niall mógł ją dotykać. Mógł śmiać się z nią, rozmawiać, przytulać. Mógł bez oporu i żadnych ostrzeżeń wskoczyć jej nagle na barana. A ona? Ona by nie uciekała. Śmiała by się przy tym i droczyła z nim.
Nie byłem zazdrosny o to, że coś między nimi jest. Nie, taką świnią to ja nie jestem, ale... ale on... on mógł... Boże!
Rzuciłem się na jej łóżko, krzycząc w poduszkę .Chęć przytulenia jej wprost paliła mnie od środka. Pragnąłem dotknąć jej ciało, wciągnąć zapach jej ubrań. Chciałem jej. Po prostu. Dałbym wszystko, byleby znowu z nią być. Nie wspomnę nawet, co czuję, gdy myślę o jej ustach, bo jest to jedna z tych scen, gdy rodzice każą dzieciom zasłaniać oczy.
- Louis... - usłyszałem koło siebie najpiękniejszy głos na świecie.
Wzdrygnąłem się, spoglądając na nią.
- Czemu płaczesz? - spytała cicho.
Co? Ja? Płaczę? No cholera jasna! Szybko otarłem łzy, czując jak złość zalewa całe moje ciało. Brawo, Tomlinson, właśnie płaczesz przy dziewczynie, którą kochasz. Brawo, brawo... chwila, gdzie ten aplauz?- Lou, musimy porozmawiać – oświadczyła ostro, siadając naprzeciwko mnie.
- Wiem - odparłem cicho, zajmując miejsce przed nią.
- Niall, przestań! - wybuchłam szczerym śmiechem. Naprawdę szczerym. Ten chłopak jest niemożliwy! - Czyżbyś nie rozumiała mojej mowy, o uboga służąco? - spytał wyniośle.
- Ty... ty... NIALL! - zakrzyknęłam, podrywając się z kanapy.
William znalazł się w rękach Zoey, dzięki czemu spokojnie mogłam rzucić się na Horana. Wskoczyłam mu na plecy, okładając pięściami. Nagle znaleźliśmy się na kanapie. Łaskotałam Nialla, wsłuchując się w jego nieopanowany przypływ radości, który został zaświadczony zaraźliwym śmiechem.
I wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, śmiech się skończył. Urwał. Koniec...- Louis – usłyszałam tylko szept Nialla.
Odwróciłam powoli głowę i ujrzałam Tomlinsona. Stał z założonymi rękoma, opierając się o ścianę.
- Cześć, Meggi – powiedział poważnie.
- Hej, Lou – mruknęłam, schodząc szybko z Horana. Och, jak to musiało wyglądać. Ja, siedząca okrakiem na Niallu, i on, śmiejący się w głos. Boże.- To ja wam może nie będę przeszkadzał – warknął, idąc schodami na górę. Przepraszam, poprawka, on biegł na pierwsze piętro, klnąc pod nosem. Wtedy już nie wytrzymałam. Rzuciłam na podłogę poduszkę, którą jeszcze przed chwilą trzymałam w dłoniach, by okładać blondasa. I ruszyłam biegiem. Za nim. Za honorem. Za dumą. Za jego zrozumieniem...
*** oczami Louisa ***
Serce rozrywało mi się na strzępy, płuca odmawiały pracy. Dyszałem głośno, wbiegając do pokoju Meg, niczym burza. Podszedłem do białej ściany, po czym z całej siły uderzyłem w nią pięścią.
- Cholera – warknąłem, gdy ból opanował moją dłoń.
Byłem wściekły, zarozumiały, egoistyczny i... zazdrosny. O co? Raczej o kogo. Niall mógł ją dotykać. Mógł śmiać się z nią, rozmawiać, przytulać. Mógł bez oporu i żadnych ostrzeżeń wskoczyć jej nagle na barana. A ona? Ona by nie uciekała. Śmiała by się przy tym i droczyła z nim.
Nie byłem zazdrosny o to, że coś między nimi jest. Nie, taką świnią to ja nie jestem, ale... ale on... on mógł... Boże!
Rzuciłem się na jej łóżko, krzycząc w poduszkę .Chęć przytulenia jej wprost paliła mnie od środka. Pragnąłem dotknąć jej ciało, wciągnąć zapach jej ubrań. Chciałem jej. Po prostu. Dałbym wszystko, byleby znowu z nią być. Nie wspomnę nawet, co czuję, gdy myślę o jej ustach, bo jest to jedna z tych scen, gdy rodzice każą dzieciom zasłaniać oczy.
- Louis... - usłyszałem koło siebie najpiękniejszy głos na świecie.
Wzdrygnąłem się, spoglądając na nią.
- Czemu płaczesz? - spytała cicho.
Co? Ja? Płaczę? No cholera jasna! Szybko otarłem łzy, czując jak złość zalewa całe moje ciało. Brawo, Tomlinson, właśnie płaczesz przy dziewczynie, którą kochasz. Brawo, brawo... chwila, gdzie ten aplauz?- Lou, musimy porozmawiać – oświadczyła ostro, siadając naprzeciwko mnie.
- Wiem - odparłem cicho, zajmując miejsce przed nią.
***
Oj no, przepraszamy, że tak długo nie dodawałyśmy, ale ferie nie bajka - nie trwają wiecznie. W szkole urwanie głowy, ciągle testy kartkówki, wypracowania. Ech, i jak tu napisać rozdział? No cóż, tłumaczenie się mamy już za sobą :)
Teraz ogromna prośba - komentujcie i przesyłajcie tego bloga dalej. Znajomym, rodzinie, no komukolwiek :)
Każdy komentarz to ogromna radość!
Kochamy Was.
Teraz ogromna prośba - komentujcie i przesyłajcie tego bloga dalej. Znajomym, rodzinie, no komukolwiek :)
Każdy komentarz to ogromna radość!
Kochamy Was.
Margol
No ja oczywiście wiem, że MOJE komentarze dają Wam największą radość, no ale :D No tak, no tak. Skromność za sobą, teraz trzeba trochę o rozdziale :D
OdpowiedzUsuńFajny, szkoda, że pobyt w domu Meggi był taki krótki, myślałam, że zostanie u nich na kilka dni. Biedna Hannah.
Głupi Louis, tak bardzo mnie denerwuje! Yhhh.
Smutaśnie, że relacje między Meg i mamą są tak przykre, no ale bywa :(
Nie mogę doczekać się następnego :3
Cmok! :*
`Patrycja.
Rozdział zajebisty :**
OdpowiedzUsuńJak wy mogłyście skończyć w takim momencie ?! Rozdział CUDOWNY ;*
OdpowiedzUsuńSzkoda że Meg była tak krótko u rodziców no i że nie dogaduje się z mamą. Smutne że Hannah aż tak to wszystko przeżywa. :(
Dodawajcie szybko następny ! :D
Cytując Roberta
OdpowiedzUsuń-"O boże,boże,boże Bożenko!"Wyraża więcej niż 1000 słów:)
Rozdział genialny,cudowny,świetny!
Szkoda mi Hannah,ona to tak bardzo przeżywa;/
Czekam na kolejny rozdział:)))))
Gaśka♥
Swietny rozdzial. Spodziewalam sie troche bardziej optymistycznej postawy matki Meggi. Ciesze sie ze Meggi byla na tyle odwazna ze zdecydowala sie pojechac do mamy. Przykro mi ze tak wyszlo z Meg i Niallem. Co musial czuc biedny Lou. Czeka ich trudna rozmowa nie moge sie doczekac xd
OdpowiedzUsuńZaczarowana <3
No to przyjazd do rodziny byl niezlym rozczarowaniem dla Meg.;/
OdpowiedzUsuńPrzemowa filozoficzna Niall'a, ahhahah, myslalam ze padne. :D
Kurdeeee jak wy to wszystko swietnie opisujecie <3
I to jak Lou opisuje swoje uczucia do Mah , awwwwwwwww <3
+ Jeszc raz mi urwiecie w takim momencie to zabije! <3
Hej! xx
OdpowiedzUsuńGenialny, piękny rozdział.! Mam nadzieje, że wszystko z Meg i Lou się ułoży. ;D Nie wiem co mam jeszcze napisać, każdy rozdział odbiera mi mowę( w sensie pozytywnym) <3.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejny rozdział! <3
Gośka xx