*** oczami Meggi ***
Nie wiem, jakie uczucia mną targały. Z jednej strony, coś we mnie drgało na dźwięk jego głosu, a z drugiej... a z drugiej chciałam stamtąd uciec jak najdalej. Po prostu wybiec z pokoju, zostawiając go daleko za sobą. Bałam się. Czego? Tego, że może mnie ponownie skrzywdzić, że znowu mu zaufam, że mnie oszuka, że rozkocha, że przytuli, że pocałuje, że... że tu będzie. I nie zniknie. Ciągle będzie przy mnie trwał, jak jakiś dziwny duch, którego nie potrafię dokładniej określić. Jest... dziwny. Po prostu. W żaden inny sposób nie mogłam go nazwać.
Siedział naprzeciwko mnie, bawiąc się nerwowo palcami. Co czułam, widząc jego niebieskie oczy, spoglądające na mnie co chwilę? Nie wiem. To było... dziwne. Wszystko jest dziwne. Mózg wprost krzyczał, żebym się ruszyła, wstała, uciekła, ale nie potrafiłam nawet kiwnąć palcem. Siedziałam sztywno w jednym miejscu na łóżku, walcząc ze sobą. Walcząc z sercem, które zdzierało sobie głos, wyjąc, żebym go przytuliła, dotknęła. Ale tego także nie potrafiłam. Sparaliżowało mnie. Czułam lodowate dreszcze biegające po moich plecach. Bałam się! Naprawdę.
Boję się Louisa Tomlinsona.
Jak to brzmi! Milion innych dziewczyn dałoby wszystko, żeby być na moim miejscu. Żeby siedzieć od niego zaledwie metr. I wiecie co? Chętnie bym się zamieniła. Odstąpiłabym kawałka łóżka, byleby być stąd tysiąc jeden kilometrów. Tak, rozumie, wygrałeś. Po raz kolejny zacisnęłam oczy, opanowując łzy.
Louis William Tomlinson siedział przede mną z zaciętą miną. W jego niebieskich oczach widziałam strach. Może spodziewał się tego, co mu powiem? A może po prostu udawał? Nie wiem. Już nic nie wiem. Złapałam chłopaka za rękę, czując blokadę w gardle.
- Lou, pamiętasz co mi niedawno obiecałeś? - szepnęłam.
- Wiele rzeczy ci obiecywałem, Meggi – odparł równie cicho.
- Obiecałeś, że zawsze będziesz przy mnie mimo wszystko. Mimo problemów, niespodzianek i kłopotów będziesz mnie kochał. Pamiętasz? - miałam wrażenie, że zaraz zupełnie nie będę potrafiła nic z siebie wydusić.
- Tak, pamiętam – zmarszczył brwi, przyglądając mi się z uwagą.
- Więc jeśli pamiętasz, to dotrzymasz obietnicy?
- Nie mógłbym inaczej – wysilił się nawet na minimalny uśmiech.
Westchnęłam głośno, pociągając nosem.
- Meg, ale o co chodzi? - zapytał.
- Louis... jestem w ciąży – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
Przez długi czas chłopak wpatrywał się we mnie. Czekał pewnie na jakieś „Hej, to wszystko był żart, nabrałeś się!”. Ale to nie był żart. To była zupełna prawda. Będziemy mieli dziecko i choćby nie wiem co, musiał się z tym pogodzić. Nie potrafiłam spojrzeć mu w twarz. Wiem, wiem, że to nie moja wina. Nie tylko moja, ale czułam, że to przeze mnie mamy problem. Boże, nie problem, dziecko. Mamy dziecko. Na jego miejscu też nie wiedziałabym co powiedzieć. Cieszyć się, czy płakać. A może być złym? Oby nie to ostatnie. Już wolałabym, gdyby nie chciał tego dziecka, niż byłby wściekły.
Policzki już dawno spaliły mi się chyba od rumieńców. Oczy szczypały, a głowa pękała w szwach. Lou, odezwij się, błagam. Powiedz coś. Powiedz!
- W ciąży? - wydusił.
- Tak, Louis, będziemy mieli dziecko. A raczej już je mamy – szepnęłam, kładąc sobie rękę na brzuch. Głupie, przecież nawet nie przytyłam.
- Dziecko... mamy dziecko! - krzyknął.
Beznadziejne uczucie dopadło mnie na chwilę. Myślałam, że Louis jest szczęśliwy. Że zaraz zacznie mnie nosić na rękach i cieszyć się, że zostanie ojcem. Ale było to tylko głupie złudzenie...
- Jak... jak to?! Nie, niemożliwe! A moja kariera? Boże, to nie może się dziać! Meg, ty... ja... To się nie dzieje naprawdę! Jesteś pewna? - wrzeszczał.
- Na 80% - odparłam.
- Więc są szanse, że się mylisz! Że żadnego dziecka nie ma! - cholerna iskierka nadziei zabłysnęła mu w oku.
- Nie, Louis, dziecko jest. Jest, słyszysz? - postawiłam mu się.- Kurwa. Meggi. To nie... to nie może być prawda! Cała moja kariera, moja reputacja ma być zniszczona przez jedną noc?! Naprawdę? Aż tak niesprawiedliwy jest ten świat? Nie. Tak nie będzie – krzyczał na cały dom. Kuliłam się pod jego ostrym głosem. Pod ciężkimi słowami i przytłaczającym spojrzeniem.- Mówisz, jakby to była tylko moja wina, że jestem w ciąży! - krzyknęłam wreszcie.
Nie powiedział już nic. Odwrócił się na pięcie, zaklął kilka razy i wyszedł, trzaskając drzwi.
Więc „Żegnaj Louisie?”. Tak mam powiedzieć? Mam się pogodzić z tym, że zostałam samotną, nastoletnią mamą? Szczęściara ze mnie. Nie ma co. Cholera...
Nie wygrałam z płaczem. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, znacząc nierówną ścieżkę.
- Czemu płaczesz? - szepnął cicho Lou.
- Wspominam - odparłam równie bezdźwięcznie.
- Co?
- Nas - jęknęłam, czując niesamowity ból brzucha. Zupełnie, jakby ktoś mnie kopnął.
- I co czujesz? - mruknął po dłuższej chwili.
- Szczerze? Boję się - rzekłam, a kolejna łza spłynęła mi po twarzy.
- Czego? - wbił we mnie skupiony wzrok.
- Boję się nas, ciebie. Boję się, że możesz mnie skrzywdzić, zostawić, znowu zranić. Opuściłeś mnie w najważniejszym momencie życia. Nie wiem, co czułeś, ale wiem, że nie jestem tą Meg, z którą wtedy rozmawiałeś. Coś się we mnie zniszczyło, rozumiesz?
- Rozumiem - wyczytałam z ust jego bladych warg. - Tylko, że Meggi, ja cię nie zostawię. Nie potrafię!
- Dlaczego? Dlaczego mnie nie opuścisz? - zagryzłam wargę, ocierając kolejne łzy.
Milczysz. Nie znasz odpowiedzi? Louis, powiedz coś. Odezwij się. Spójrz na mnie. Louis... milczysz. Nie milcz. Nie możesz. Nie teraz. Lou... błagam. Zrób coś. Porusz się. Proszę. Nie milcz. Przecież nie możesz! Odezwij się. Tommo, spójrz na mnie. Błagam, zrób coś. Louis... milczysz... Kołowało mi się głowie. Te same zdania przelatywały przez moje myśli, jakbym przez zwykłą ludzką ciekawość kliknęła replay, a on by się zaciął.
- Bo cię kocham, Marg – usłyszałam jego wilgotny szept.
Wszystko się niszczyło. On mnie kocha. Znowu. Po co? Dlaczego mi to robi? Przecież... przecież ja nie mogę!
- Louis, ja nie potrafię – jęknęłam, zeskakując z łóżka.
Tak przeraźliwie się bałam. Drżałam cała, gdy widziałam jego zaciętą minę. Naprawdę chciałam wtedy uciec. Trzasnąć drzwiami, wyjść, nie wracać. Nie potrafiłam znieść lodowatych dreszczy na moich plecach. Boję się...
- Rozumiem, doskonale cię rozumiem. Poczekam. Jestem w stanie czekać – odparł, obracając się w moją stronę.
- Ale czy warto? Jesteś pewien, że możesz na mnie czekać jeszcze rok, dwa, dziesięć? Louis, to niekoniecznie musi się znowu udać. Boję się, zrozum. Nie jestem w stanie opanować czarnych scenariuszy, co do naszej miłości. Zresztą... nie wiem, czy ciągle cię kocham.
Ostatnie zdanie go zabolało. Widziałam to. Zacisnął usta i pięści, odwracając głowę w stronę okna. Zrobił się blady. Bardzo blady.
- Przepraszam – rzucił w końcu, wymijając mnie.
Trzask drzwi rozległ się po pokoju, powodując tym samym moje dreszcze. Hej, nie bój się, już poszedł... już... spokojnie.
*** oczami Louisa ***
Ona cię nie kocha. Nie kocha, nie kocha, nie kocha. Rozumiesz wreszcie? Kretyn z ciebie! Idiota! Dupek! Na co ty liczyłeś?! Że co? Że rzuci ci się w ramiona? Ona nie jest, jak wszystkie inne. Ona jest wyjątkowa, nie zauważyłeś jeszcze? Tępa ślepota.Maszerowałem wąską alejką parku. Kamyczki chrzęściły pod moimi butami, denerwując mnie tym dźwiękiem niebywale. Słońce świeciło dość mocno, jak na lato w Londynie. Ale nawet to nie zatrzymało mnie w marszu. Szedłem coraz szybciej, i szybciej, a mój oddech wydawał się pędzić, jak na zawodach z biegania. Z trudem łapałem powietrze, które zaczynało drażnić mi gardło i płuca. Po raz kolejny wciągnąłem parne powietrze, zaciskając oczy. Nie kocha, nie kocha, nie kocha.
- Louis! - usłyszałem kilka metrów dalej swoje przeciągnięte do granic możliwości imię.
Rozejrzałem się uważnie dookoła, zdezorientowany.
- Louis, Louis! - głos dziewczyny stawał się coraz bliższy, aż w końcu ją ujrzałem. Krótkie, kręcone, ogniste włosy, zielone oczy i piegi. Nie ma co, urocza dziewczyna. Naprawdę. Miała w sobie niebywały urok.
- Lou, mogę autograf? - stanęła przede mną, wyciągając notesik.
Uśmiechnij się. Dla fanów. Uśmiechnij...
- Tak, jasne – rzuciłem, łapiąc chłodny długopis w dłoń. - Jak masz na imię?
- Ariel – zaśmiała się.
- Ariel? Naprawdę? - nawet uniosłem delikatnie kąciki ust.
- Nie, żartuję, ale zawsze chciałam mieć tak na imię – zaśmiała się cicho, ukazując rząd białych zębów.
- A więc? - spytałem, wpatrując się w jej niesforne loczki.
- Abigail. Dla Abigail – mruknęła cicho.
- Bardzo ładne imię – powiedziałem, kreśląc je w notesiku.
- Jest beznadziejnie.
- Jest naprawdę cudowne! - uśmiechnąłem się, oddając jej własność.
- For Abigail, who is a very pretty name? Oszalałeś! - wybuchła śmiechem. - Louis, mam prośbę. Moja siostra za wami szaleję, więc... mógłbyś napisać jeszcze jeden autograf?
- Tak, nie ma sprawy – mruknąłem. Wszelka wcześniejsza chęć ucieczki z ulicy dziewczyn zniknęła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A może to tylko uśmiech Abigail tak bardzo podnosił mnie na duchu?
- Jak twoja siostra ma na imię? - spytałem.
- Florence – zaśmiała się cicho. Zabawna z niej małolata.- Florence i Abigail? No nieźle – uśmiechnąłem się szeroko. - Nie można było prościej? Na przykład Ana i Hana?
- No widzisz, właśnie nie można było. Rodzice założyli sie z ciotką i przegrali, więc mogła nam wybrać imiona. Gorszych się nie dało – wybuchnęła śmiechem.
- Zawsze mogłaś mieć na imię Samariatinera.
- Jak? - śmiała się coraz głośniej.
- Po prostu chciałem powiedzieć, że są gorsze imiona – dołączyłem się do niej.
- Nie wątpię, ale bądźmy szczerzy – Abigail i Florence nie są z najwyższej półki.
- Też racja – oddałem jej notesik.
Dziewczyna zlustrowała wzrokiem napis, rechocząc jeszcze głośniej. To tak się dało?- For crazy Florence? Muszę przy tobie uważać na słowa – wydusiła.
- Jak widać – pokazałem rząd zębów.
- No dobrze, w takim razie bardzo dzię... - wyszeptała cicho.
Nagle jej twarz zrobiła się bardzo blada. Dziewczyna zahwiała się, wpadając w moje ramiona. Był taka lekka i delikatna.
- Abigail? Wszystko dobrze? Abigail? - mówiłem gorączkowo, klepiąc jej policzki.
Ale ona oddychała tylko słabo. Jej kolor skóry przybrał kolor śniegu.
- Spokojnie – wyczytałem z ruchu jej warg.
Ostrożnie posadziłem nastolatkę na ławce, w pośpiechu szukając telefonu. Spojrzała na mnie zmęczonym, zdezorientowanym wzrokiem.
- Dzwonię po pogotowie - odparłem na jej nieme pytanie.
- Nie, nie! - wychrypiała cicho, nabierając powoli kolorów.
- Nawet nie próbuj pyskować.
- Lou, błagam, nie dzwoń – powiedziała głośniej, siadając prosto. Jej policzki w wolnym tempie przybierały normalny koloryt.
Z ogromnym oporem schowałem telefon do kieszeni, zajmując miejsce koło dziewczyny.
- Przepraszam – szepnęła.
- Za co? - spytałem osłupiały. Że ona ma czelność jeszcze przepraszać!
- Za zamieszanie.
- Już dobrze?
- Tak, wszystko okej – uśmiechnęła się słabo.
- Posłuchaj, Abig... - zacząłem.
- Abi. Po prostu Abi – przerwała mi.
- Dobra. Chodź, odwiozę cię – wstałem, wyciągając rękę w jej stronę.
- Nie, nie możesz – wbiła wzrok w swoje czarne, zniszczone trampki. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie są to tygodniowe buty, a co najmniej dwu-trzy letnie. Sznurówki przybrały szary kolor, zamiast bieli, którą widzi się w sklepach. Na gumowym czubku zauważyłem czerwoną kropkę. Dziewczyna chyba spostrzegła na co patrzę, ponieważ od razu zaczęła ścierać ją palcem. Zmarszczyłem czoło.
- Co robisz? - spytałem.
- N...nic – wyjąkała, stając koło mnie.
- To co, jedziemy? - uśmiechnąłem się.
- Wolałabym nie.
- Ale przecież źle się poczułaś. Lepiej będzie jeśli pojedziesz do domu i odpo...
- Nie będzie lepiej! Nie będzie, rozumiesz?! - powiedziała mocniej, a w jej zielonych oczach dostrzegłem nikłe łzy.
- Dlaczego? - wydusiłem.
- Bo... bo nie mogę. Dzięki za autograf, cześć – rzuciła, po czym zawróciła się na pięcie i odeszła.
Szybko dogoniłem ją, chwytając silnie za nadgarstek.
- Abi! Nigdzie nie idziesz! Nie będziesz łazić po mieście w takim stanie! Jedziemy do domu! - warknąłem.
- Louis, ale ty nic nie rozumiesz. Nie mogę tam wrócić – szepnęła.
- Czemu?
- Zostaw mnie. Proszę, zostaw mnie tutaj. Odejdź, zapomnij. Uznaj, że jestem jedną z tysięcy twoich fanek – odepchnęła mnie.
- Żartujesz? Nie opuszczę cię tak teraz, tutaj.
- A właśnie, że opuścisz. Trzymaj się, hej – po raz kolejny odwróciła się i zaczęła szybkim krokiem iść przed siebie.
Małolata, ale jaka dojrzała. Gdybym ja był taki, jak ona, pewnie teraz szedłbym z Meg za rękę.
*** oczami Zayna ***
Ciepłe powietrze muskało moją twarz, przyprawiając o błogi uśmiech. Znowu paliłem.
- Miałeś z tym skończyć – usłyszałem za sobą głos Nialla.
Odwróciłem się w jego stronę, zaciekawiony. Horan nigdy nie przesiadywał ze mną na balkonie. Harrego i Louisa zawsze mogłem się spodziewać, ale głodomora nigdy.
- Co się stało? - zapytałem, dogaszając papierosa.
- Aż tak widać, że nie jest dobrze? - mruknął, opierając się o barierkę.
Chłopak odchylił głowę do tyłu, wciągając głośno powietrze.
- Piękna pogoda – westchnął, spoglądając w dół.
- Zmieniasz temat – odparłem.
- Zayn, on tak nie może – szepnął cicho blondyn.
- On, czyli kto?
- No Harry. On tak nie może. Ta... ta... - widziałem, jak zaciska zęby. - Ona znowu do niego zadzwoniła. Rozumiesz? Znowu.
- Laska ma nierówno pod sufitem – wyciągnąłem kolejnego papierosa.
- Zayn – Niall spojrzał na mnie błagalnie. Z oporem ponownie schowałem fajkę do paczki.
- Zrób coś z nim, Malik, bo ja już nie mogę na to patrzeć. Harry wszystko zepsuje, a przecież już jest tak pięknie. Ja z Zee, on z Rumią, Lou ciągle walczy o Meg... - szeptał.
- Nialler, to nie nasza sprawa. Co mam zrobić? Podejść do niego i dać mu w twarz za to, co zrobił? Co się stało, to się nie odstanie. Daj spokój, młody. W końcu się otrząśnie – rzekłem spokojnie.
To była tylko maska, pod którą aż się gotowało. Ja, tak samo jak mój blond przyjaciel, nie mogłem zrozumieć zachowania loczka. Jakby ktoś podmienił go w Niemczech. Jakby to w ogóle nie był Harry. Gdzie się podział ten racjonalny, rozsądny Styles?
- Harry to idiota – podsumował blondyn, odwracając się. Po chwili usłyszałem, jak szczelnie zamyka za sobą drzwi balkonowe.
Chwyciłem nowego papierosa w palce, wzdychając ciężko.
- Każdy popełnia błędy – szepnąłem pod nosem, zapalając fajkę.
Ja szczególnie.
Nie wiem, jakie uczucia mną targały. Z jednej strony, coś we mnie drgało na dźwięk jego głosu, a z drugiej... a z drugiej chciałam stamtąd uciec jak najdalej. Po prostu wybiec z pokoju, zostawiając go daleko za sobą. Bałam się. Czego? Tego, że może mnie ponownie skrzywdzić, że znowu mu zaufam, że mnie oszuka, że rozkocha, że przytuli, że pocałuje, że... że tu będzie. I nie zniknie. Ciągle będzie przy mnie trwał, jak jakiś dziwny duch, którego nie potrafię dokładniej określić. Jest... dziwny. Po prostu. W żaden inny sposób nie mogłam go nazwać.
Siedział naprzeciwko mnie, bawiąc się nerwowo palcami. Co czułam, widząc jego niebieskie oczy, spoglądające na mnie co chwilę? Nie wiem. To było... dziwne. Wszystko jest dziwne. Mózg wprost krzyczał, żebym się ruszyła, wstała, uciekła, ale nie potrafiłam nawet kiwnąć palcem. Siedziałam sztywno w jednym miejscu na łóżku, walcząc ze sobą. Walcząc z sercem, które zdzierało sobie głos, wyjąc, żebym go przytuliła, dotknęła. Ale tego także nie potrafiłam. Sparaliżowało mnie. Czułam lodowate dreszcze biegające po moich plecach. Bałam się! Naprawdę.
Boję się Louisa Tomlinsona.
Jak to brzmi! Milion innych dziewczyn dałoby wszystko, żeby być na moim miejscu. Żeby siedzieć od niego zaledwie metr. I wiecie co? Chętnie bym się zamieniła. Odstąpiłabym kawałka łóżka, byleby być stąd tysiąc jeden kilometrów. Tak, rozumie, wygrałeś. Po raz kolejny zacisnęłam oczy, opanowując łzy.
Louis William Tomlinson siedział przede mną z zaciętą miną. W jego niebieskich oczach widziałam strach. Może spodziewał się tego, co mu powiem? A może po prostu udawał? Nie wiem. Już nic nie wiem. Złapałam chłopaka za rękę, czując blokadę w gardle.
- Lou, pamiętasz co mi niedawno obiecałeś? - szepnęłam.
- Wiele rzeczy ci obiecywałem, Meggi – odparł równie cicho.
- Obiecałeś, że zawsze będziesz przy mnie mimo wszystko. Mimo problemów, niespodzianek i kłopotów będziesz mnie kochał. Pamiętasz? - miałam wrażenie, że zaraz zupełnie nie będę potrafiła nic z siebie wydusić.
- Tak, pamiętam – zmarszczył brwi, przyglądając mi się z uwagą.
- Więc jeśli pamiętasz, to dotrzymasz obietnicy?
- Nie mógłbym inaczej – wysilił się nawet na minimalny uśmiech.
Westchnęłam głośno, pociągając nosem.
- Meg, ale o co chodzi? - zapytał.
- Louis... jestem w ciąży – jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.
Przez długi czas chłopak wpatrywał się we mnie. Czekał pewnie na jakieś „Hej, to wszystko był żart, nabrałeś się!”. Ale to nie był żart. To była zupełna prawda. Będziemy mieli dziecko i choćby nie wiem co, musiał się z tym pogodzić. Nie potrafiłam spojrzeć mu w twarz. Wiem, wiem, że to nie moja wina. Nie tylko moja, ale czułam, że to przeze mnie mamy problem. Boże, nie problem, dziecko. Mamy dziecko. Na jego miejscu też nie wiedziałabym co powiedzieć. Cieszyć się, czy płakać. A może być złym? Oby nie to ostatnie. Już wolałabym, gdyby nie chciał tego dziecka, niż byłby wściekły.
Policzki już dawno spaliły mi się chyba od rumieńców. Oczy szczypały, a głowa pękała w szwach. Lou, odezwij się, błagam. Powiedz coś. Powiedz!
- W ciąży? - wydusił.
- Tak, Louis, będziemy mieli dziecko. A raczej już je mamy – szepnęłam, kładąc sobie rękę na brzuch. Głupie, przecież nawet nie przytyłam.
- Dziecko... mamy dziecko! - krzyknął.
Beznadziejne uczucie dopadło mnie na chwilę. Myślałam, że Louis jest szczęśliwy. Że zaraz zacznie mnie nosić na rękach i cieszyć się, że zostanie ojcem. Ale było to tylko głupie złudzenie...
- Jak... jak to?! Nie, niemożliwe! A moja kariera? Boże, to nie może się dziać! Meg, ty... ja... To się nie dzieje naprawdę! Jesteś pewna? - wrzeszczał.
- Na 80% - odparłam.
- Więc są szanse, że się mylisz! Że żadnego dziecka nie ma! - cholerna iskierka nadziei zabłysnęła mu w oku.
- Nie, Louis, dziecko jest. Jest, słyszysz? - postawiłam mu się.- Kurwa. Meggi. To nie... to nie może być prawda! Cała moja kariera, moja reputacja ma być zniszczona przez jedną noc?! Naprawdę? Aż tak niesprawiedliwy jest ten świat? Nie. Tak nie będzie – krzyczał na cały dom. Kuliłam się pod jego ostrym głosem. Pod ciężkimi słowami i przytłaczającym spojrzeniem.- Mówisz, jakby to była tylko moja wina, że jestem w ciąży! - krzyknęłam wreszcie.
Nie powiedział już nic. Odwrócił się na pięcie, zaklął kilka razy i wyszedł, trzaskając drzwi.
Więc „Żegnaj Louisie?”. Tak mam powiedzieć? Mam się pogodzić z tym, że zostałam samotną, nastoletnią mamą? Szczęściara ze mnie. Nie ma co. Cholera...
Nie wygrałam z płaczem. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, znacząc nierówną ścieżkę.
- Czemu płaczesz? - szepnął cicho Lou.
- Wspominam - odparłam równie bezdźwięcznie.
- Co?
- Nas - jęknęłam, czując niesamowity ból brzucha. Zupełnie, jakby ktoś mnie kopnął.
- I co czujesz? - mruknął po dłuższej chwili.
- Szczerze? Boję się - rzekłam, a kolejna łza spłynęła mi po twarzy.
- Czego? - wbił we mnie skupiony wzrok.
- Boję się nas, ciebie. Boję się, że możesz mnie skrzywdzić, zostawić, znowu zranić. Opuściłeś mnie w najważniejszym momencie życia. Nie wiem, co czułeś, ale wiem, że nie jestem tą Meg, z którą wtedy rozmawiałeś. Coś się we mnie zniszczyło, rozumiesz?
- Rozumiem - wyczytałam z ust jego bladych warg. - Tylko, że Meggi, ja cię nie zostawię. Nie potrafię!
- Dlaczego? Dlaczego mnie nie opuścisz? - zagryzłam wargę, ocierając kolejne łzy.
Milczysz. Nie znasz odpowiedzi? Louis, powiedz coś. Odezwij się. Spójrz na mnie. Louis... milczysz. Nie milcz. Nie możesz. Nie teraz. Lou... błagam. Zrób coś. Porusz się. Proszę. Nie milcz. Przecież nie możesz! Odezwij się. Tommo, spójrz na mnie. Błagam, zrób coś. Louis... milczysz... Kołowało mi się głowie. Te same zdania przelatywały przez moje myśli, jakbym przez zwykłą ludzką ciekawość kliknęła replay, a on by się zaciął.
- Bo cię kocham, Marg – usłyszałam jego wilgotny szept.
Wszystko się niszczyło. On mnie kocha. Znowu. Po co? Dlaczego mi to robi? Przecież... przecież ja nie mogę!
- Louis, ja nie potrafię – jęknęłam, zeskakując z łóżka.
Tak przeraźliwie się bałam. Drżałam cała, gdy widziałam jego zaciętą minę. Naprawdę chciałam wtedy uciec. Trzasnąć drzwiami, wyjść, nie wracać. Nie potrafiłam znieść lodowatych dreszczy na moich plecach. Boję się...
- Rozumiem, doskonale cię rozumiem. Poczekam. Jestem w stanie czekać – odparł, obracając się w moją stronę.
- Ale czy warto? Jesteś pewien, że możesz na mnie czekać jeszcze rok, dwa, dziesięć? Louis, to niekoniecznie musi się znowu udać. Boję się, zrozum. Nie jestem w stanie opanować czarnych scenariuszy, co do naszej miłości. Zresztą... nie wiem, czy ciągle cię kocham.
Ostatnie zdanie go zabolało. Widziałam to. Zacisnął usta i pięści, odwracając głowę w stronę okna. Zrobił się blady. Bardzo blady.
- Przepraszam – rzucił w końcu, wymijając mnie.
Trzask drzwi rozległ się po pokoju, powodując tym samym moje dreszcze. Hej, nie bój się, już poszedł... już... spokojnie.
*** oczami Louisa ***
Ona cię nie kocha. Nie kocha, nie kocha, nie kocha. Rozumiesz wreszcie? Kretyn z ciebie! Idiota! Dupek! Na co ty liczyłeś?! Że co? Że rzuci ci się w ramiona? Ona nie jest, jak wszystkie inne. Ona jest wyjątkowa, nie zauważyłeś jeszcze? Tępa ślepota.Maszerowałem wąską alejką parku. Kamyczki chrzęściły pod moimi butami, denerwując mnie tym dźwiękiem niebywale. Słońce świeciło dość mocno, jak na lato w Londynie. Ale nawet to nie zatrzymało mnie w marszu. Szedłem coraz szybciej, i szybciej, a mój oddech wydawał się pędzić, jak na zawodach z biegania. Z trudem łapałem powietrze, które zaczynało drażnić mi gardło i płuca. Po raz kolejny wciągnąłem parne powietrze, zaciskając oczy. Nie kocha, nie kocha, nie kocha.
- Louis! - usłyszałem kilka metrów dalej swoje przeciągnięte do granic możliwości imię.
Rozejrzałem się uważnie dookoła, zdezorientowany.
- Louis, Louis! - głos dziewczyny stawał się coraz bliższy, aż w końcu ją ujrzałem. Krótkie, kręcone, ogniste włosy, zielone oczy i piegi. Nie ma co, urocza dziewczyna. Naprawdę. Miała w sobie niebywały urok.
- Lou, mogę autograf? - stanęła przede mną, wyciągając notesik.
Uśmiechnij się. Dla fanów. Uśmiechnij...
- Tak, jasne – rzuciłem, łapiąc chłodny długopis w dłoń. - Jak masz na imię?
- Ariel – zaśmiała się.
- Ariel? Naprawdę? - nawet uniosłem delikatnie kąciki ust.
- Nie, żartuję, ale zawsze chciałam mieć tak na imię – zaśmiała się cicho, ukazując rząd białych zębów.
- A więc? - spytałem, wpatrując się w jej niesforne loczki.
- Abigail. Dla Abigail – mruknęła cicho.
- Bardzo ładne imię – powiedziałem, kreśląc je w notesiku.
- Jest beznadziejnie.
- Jest naprawdę cudowne! - uśmiechnąłem się, oddając jej własność.
- For Abigail, who is a very pretty name? Oszalałeś! - wybuchła śmiechem. - Louis, mam prośbę. Moja siostra za wami szaleję, więc... mógłbyś napisać jeszcze jeden autograf?
- Tak, nie ma sprawy – mruknąłem. Wszelka wcześniejsza chęć ucieczki z ulicy dziewczyn zniknęła, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. A może to tylko uśmiech Abigail tak bardzo podnosił mnie na duchu?
- Jak twoja siostra ma na imię? - spytałem.
- Florence – zaśmiała się cicho. Zabawna z niej małolata.- Florence i Abigail? No nieźle – uśmiechnąłem się szeroko. - Nie można było prościej? Na przykład Ana i Hana?
- No widzisz, właśnie nie można było. Rodzice założyli sie z ciotką i przegrali, więc mogła nam wybrać imiona. Gorszych się nie dało – wybuchnęła śmiechem.
- Zawsze mogłaś mieć na imię Samariatinera.
- Jak? - śmiała się coraz głośniej.
- Po prostu chciałem powiedzieć, że są gorsze imiona – dołączyłem się do niej.
- Nie wątpię, ale bądźmy szczerzy – Abigail i Florence nie są z najwyższej półki.
- Też racja – oddałem jej notesik.
Dziewczyna zlustrowała wzrokiem napis, rechocząc jeszcze głośniej. To tak się dało?- For crazy Florence? Muszę przy tobie uważać na słowa – wydusiła.
- Jak widać – pokazałem rząd zębów.
- No dobrze, w takim razie bardzo dzię... - wyszeptała cicho.
Nagle jej twarz zrobiła się bardzo blada. Dziewczyna zahwiała się, wpadając w moje ramiona. Był taka lekka i delikatna.
- Abigail? Wszystko dobrze? Abigail? - mówiłem gorączkowo, klepiąc jej policzki.
Ale ona oddychała tylko słabo. Jej kolor skóry przybrał kolor śniegu.
- Spokojnie – wyczytałem z ruchu jej warg.
Ostrożnie posadziłem nastolatkę na ławce, w pośpiechu szukając telefonu. Spojrzała na mnie zmęczonym, zdezorientowanym wzrokiem.
- Dzwonię po pogotowie - odparłem na jej nieme pytanie.
- Nie, nie! - wychrypiała cicho, nabierając powoli kolorów.
- Nawet nie próbuj pyskować.
- Lou, błagam, nie dzwoń – powiedziała głośniej, siadając prosto. Jej policzki w wolnym tempie przybierały normalny koloryt.
Z ogromnym oporem schowałem telefon do kieszeni, zajmując miejsce koło dziewczyny.
- Przepraszam – szepnęła.
- Za co? - spytałem osłupiały. Że ona ma czelność jeszcze przepraszać!
- Za zamieszanie.
- Już dobrze?
- Tak, wszystko okej – uśmiechnęła się słabo.
- Posłuchaj, Abig... - zacząłem.
- Abi. Po prostu Abi – przerwała mi.
- Dobra. Chodź, odwiozę cię – wstałem, wyciągając rękę w jej stronę.
- Nie, nie możesz – wbiła wzrok w swoje czarne, zniszczone trampki. Widać było na pierwszy rzut oka, że nie są to tygodniowe buty, a co najmniej dwu-trzy letnie. Sznurówki przybrały szary kolor, zamiast bieli, którą widzi się w sklepach. Na gumowym czubku zauważyłem czerwoną kropkę. Dziewczyna chyba spostrzegła na co patrzę, ponieważ od razu zaczęła ścierać ją palcem. Zmarszczyłem czoło.
- Co robisz? - spytałem.
- N...nic – wyjąkała, stając koło mnie.
- To co, jedziemy? - uśmiechnąłem się.
- Wolałabym nie.
- Ale przecież źle się poczułaś. Lepiej będzie jeśli pojedziesz do domu i odpo...
- Nie będzie lepiej! Nie będzie, rozumiesz?! - powiedziała mocniej, a w jej zielonych oczach dostrzegłem nikłe łzy.
- Dlaczego? - wydusiłem.
- Bo... bo nie mogę. Dzięki za autograf, cześć – rzuciła, po czym zawróciła się na pięcie i odeszła.
Szybko dogoniłem ją, chwytając silnie za nadgarstek.
- Abi! Nigdzie nie idziesz! Nie będziesz łazić po mieście w takim stanie! Jedziemy do domu! - warknąłem.
- Louis, ale ty nic nie rozumiesz. Nie mogę tam wrócić – szepnęła.
- Czemu?
- Zostaw mnie. Proszę, zostaw mnie tutaj. Odejdź, zapomnij. Uznaj, że jestem jedną z tysięcy twoich fanek – odepchnęła mnie.
- Żartujesz? Nie opuszczę cię tak teraz, tutaj.
- A właśnie, że opuścisz. Trzymaj się, hej – po raz kolejny odwróciła się i zaczęła szybkim krokiem iść przed siebie.
Małolata, ale jaka dojrzała. Gdybym ja był taki, jak ona, pewnie teraz szedłbym z Meg za rękę.
*** oczami Zayna ***
Ciepłe powietrze muskało moją twarz, przyprawiając o błogi uśmiech. Znowu paliłem.
- Miałeś z tym skończyć – usłyszałem za sobą głos Nialla.
Odwróciłem się w jego stronę, zaciekawiony. Horan nigdy nie przesiadywał ze mną na balkonie. Harrego i Louisa zawsze mogłem się spodziewać, ale głodomora nigdy.
- Co się stało? - zapytałem, dogaszając papierosa.
- Aż tak widać, że nie jest dobrze? - mruknął, opierając się o barierkę.
Chłopak odchylił głowę do tyłu, wciągając głośno powietrze.
- Piękna pogoda – westchnął, spoglądając w dół.
- Zmieniasz temat – odparłem.
- Zayn, on tak nie może – szepnął cicho blondyn.
- On, czyli kto?
- No Harry. On tak nie może. Ta... ta... - widziałem, jak zaciska zęby. - Ona znowu do niego zadzwoniła. Rozumiesz? Znowu.
- Laska ma nierówno pod sufitem – wyciągnąłem kolejnego papierosa.
- Zayn – Niall spojrzał na mnie błagalnie. Z oporem ponownie schowałem fajkę do paczki.
- Zrób coś z nim, Malik, bo ja już nie mogę na to patrzeć. Harry wszystko zepsuje, a przecież już jest tak pięknie. Ja z Zee, on z Rumią, Lou ciągle walczy o Meg... - szeptał.
- Nialler, to nie nasza sprawa. Co mam zrobić? Podejść do niego i dać mu w twarz za to, co zrobił? Co się stało, to się nie odstanie. Daj spokój, młody. W końcu się otrząśnie – rzekłem spokojnie.
To była tylko maska, pod którą aż się gotowało. Ja, tak samo jak mój blond przyjaciel, nie mogłem zrozumieć zachowania loczka. Jakby ktoś podmienił go w Niemczech. Jakby to w ogóle nie był Harry. Gdzie się podział ten racjonalny, rozsądny Styles?
- Harry to idiota – podsumował blondyn, odwracając się. Po chwili usłyszałem, jak szczelnie zamyka za sobą drzwi balkonowe.
Chwyciłem nowego papierosa w palce, wzdychając ciężko.
- Każdy popełnia błędy – szepnąłem pod nosem, zapalając fajkę.
Ja szczególnie.
***
No, pysiaczki, mamy 45 rozdział. Jak ten czasz szybko leci, prawda? :)
Jak zauważyliście - pojawiła się nowa bohaterka, Abigail. Podoba Wam się to imię? ^^
To chyba tyle, jeśli chodzi o "to, co ma być pod rozdziałem".
Dziękujemy za komentarze. ♥
Jak zauważyliście - pojawiła się nowa bohaterka, Abigail. Podoba Wam się to imię? ^^
To chyba tyle, jeśli chodzi o "to, co ma być pod rozdziałem".
Dziękujemy za komentarze. ♥
Margol
Hej! xx
OdpowiedzUsuńRozdział genialny! Gratuluję chęci i weny! <3
Cały czas ma nadzieję, że Meg i Lou będą razem. Epizod z Abi bardzo mi się spodobał, imię Abigail również mi się podoba.;D
Kurcze... zaintrygowałyście mnie tą ostatnią perspektywa Zayna... sama nie wiem co mam myśleć... przypuszczam kilka opcji... ;D
Z niecierpliwością i ciekawością czekam na kolejny rozdział! :D
Pozdrowienia i buziaczki
Gośka xx <3
Miśki, czy Wy musiałyście skończyć w takim miejscu?! Ja tu umieram z ciekawości i chcę więcej, a wy po prostu ciskacie śniegiem ('***') i do widzenia?! x.x No tak być nie będzie!
OdpowiedzUsuńRozkoszny, przepiękny, boski, zajebisty, cudowny, fantastyczny, wspaniały, śliczny, wdech, doskonały, świetny, bajeczny, wyśmienity, kapitalny, nadzwyczajny, rewelacyjny, wydech achhhh...
Co do Abi, to bardzo żałuję, że się nie wyjaśniło, bo tak jestem jej ciekawa, że szok.
A Harry... No co to to nie ;> Co znowu nawyrabiał? A ja mu tak ufałam! Chlip...
+ Zayn ♥ Meh, meh :D
Buziaczki! ;*
`Patrycja.
Świetny, genialny, cudowny... mmm<333
OdpowiedzUsuńCZekam na następny;*
Gaśka<3
kURDE NEICH TA MEGGIE SOBIE WRESZCIE USWIAOMI, ŻE ONA NADAL GO KOCHA!! EH. XD Szkoda mi Louis'a ,ale po tym co nawyprawial mu sie należy. pfff
OdpowiedzUsuńHarry - ciota -,-
Rozdzaił świetny <#\3 przez pweien monet maiam normalnie łzy w oczach <3 Kocham ;3
Ale macie żywiołowe fanki hahaha ;D
OdpowiedzUsuńpiszecie fantastycznie, waszego blooga czyta się bardzo lekko i przyjemnie, w porównaniu do większości. Bo nawet jak bloog będzie ciekawy, a będzie się go ciężko czytać, to i tak już nie jest fajny. a wasz jest z humorem, przeżyciami wszystkich postaci....dla mnie jedynym minusem jest ostatnio rzadkie dodawanie rozdziałów, gdyż długo było dobrze, a teraz znowu dodajecie rozdziały bardzo wolno ;c. tak czy inaczej, ubóstwiam wasz bloog, i mam nadzieję, że zawsze będzie mi się go tak przyjemnie czytało ;)
powodzenia w prowadzeniu ~ ZuZka
Zabujczy rozdzial <3 Abigail ladne imie dla spoko dziewczynki xd Pozdrawiam was.
OdpowiedzUsuńZaczarowana<3
Awwww świetne ;** Nie mam czasu się rozpisywać bo kuzynka przyszła i muszę wyłączać laptopa już :(
OdpowiedzUsuńCiekawe dlaczego Abi tak bardzo nie chcę żeby ją odwiózł ..... :D
Dodawajcie szybko następny <33