Niallu
Jamesie Horanie, mianuję cię najtrzeźwiej myślącym człowiekiem
na całej kuli Ziemskiej.
Wszystko toczyło się szybciej, niż okrągły kamień zepchnięty ze zbocza góry, z całej siły. Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie, co czułam. Wiem, że to bolało. Tak cholernie bolało.
Niall krzyknął do Davida, że "ma ruszyć dupę i pomóc rodzącej kobiecie", obudził szybko dziewczyny i zadzwonił po karetkę. A to wszystko czynił z zimną, jakby słodził herbatę, a nie robił wszystko, żebym jak najszybciej trafiła na salę porodową.
Podziwiam go za to i jestem dozgonnie wdzięczna.
*** kilka godzin później, oczami Rumii ***
Przysięgam na wszystko, że nigdy więcej nie wypiję takiej ilości alkoholu! Nigdy! Kręciło mi się w głowie i zbierało na wymioty.
Och, Harry, nie kuś więcej piwem, błagam cię.
Siedzieliśmy na korytarzu, przed „porodówką”. Opierałam głowę o ramię Hazzy, drżąc o Meggi, o dziecko. Bałam się, czy wszystko się uda. Czy dziecko będzie zdrowe. Ona ma tylko dziewiętnaście lat!
Zoey siedziała na kolanach Nialla, rozmawiając z nim wesoło. Przynajmniej ona cieszy się z rozwoju sytuacji.
Ale ja nie mogłam się pozbierać z nerwów.
Louis i David chodzili nerwowo po korytarzu, zaglądając co chwila przez szybę drzwi.
- Lou, David, usiądźcie – uśmiechnął się do nich Niall.
- Ciekawe, czy ty byś siedział, gdyby właśnie twoja dziewczyna rodziła – jęknął Dave.
- Rodziła twoje dziecko – burknął Louis.
I tu go złapał.
Houston, mamy problem! Spojrzeli się na siebie, jakby za chwile mieli się nawzajem pozabijać.
- Ej, spokojnie. Usiądźcie. Louis, błagam cię, kręci mi się w głowie od tych twoich wydeptywanych kółek – zaśmiała się Zoey.
Chłopak posłusznie zajął miejsce koło niej, lecz chwilę później ponownie krążył po korytarzu.
- Harry, obiecaj mi, że wszystko się ułoży... że wszystko będzie dobrze – szepnęłam mu na ucho.
Nie widziałam jego wyrazu twarzy. Uparcie przyglądałam się czubkom moich adidasów, nie chcąc spojrzeć w jego zielone oczy. Ale on patrzył na mnie, czułam to. Wprost mogłam sobie wyobrazić te zamglone ze zmęczenia tęczówki, badające mój każdy, chociażby najmniejszy ruch.
- Będzie, Rumia. Musisz mi uwierzyć – dotknął palcem mojej brody, chcąc, bym spojrzała mu w oczy.
Zgodnie z niemym rozkazem mojego chłopaka, zatopiłam się w jego zielonych źrenicach.
- Spokojnie – posłał mi ciepły uśmiech.
- Spokojnie? Moja przyjaciółka właśnie rodzi dziecko – lekko uniosłam kąciki ust.
- Wiesz... marzy mi się, żebym za jakiś czas to ja chodził tak nerwowo po korytarzu – wskazał na dwójkę rozhisteryzowanych chłopaków.
- Za jakiś czas? - powtórzyłam głupio.
- Wtedy, kiedy będziesz gotowa – oplótł mnie ramionami, całując w czubek głowy.
- Darcy – szepnęłam.
- Słucham? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Podoba ci się imię Darcy, prawda? - zaśmiałam się cicho.
- Tak, to drugie z najpiękniejszych imion żeńskich.
- A jak brzmi pierwsze?
- Rumia – musnął moje czoło.
- Nie podlizuj się tak – zamruczałam. - Nasza córeczka będzie miała na imię Darcy, dobrze?
- Dobrze.
- Obiecujesz? - spytałam.
- Obiecuję.
I wtedy, dokładnie wtedy – o szóstej siedemnaście rano, usłyszeliśmy głośny płacz... dziecka.
Drzwi sali otworzyły się, a uśmiechnięta pielęgniarka ogłosiła nowiny.
Louis ze szczęścia uściskał blondynkę i zakręcił nią dookoła.
- TAK! - krzyknął na całe gardło, skacząc po korytarzu.
Dave oparł się o ścianę, wzdychając z ulgą.
- Tak, tak – szeptał, osuwając się w dół.
Widziałam jego szeroki uśmiech na twarzy. Uśmiech zadowolenia.
Tak, David, zostałeś tatą.
*** oczami Meggi, kilka minut wcześniej ***
Wyczerpanie, łzy szczęścia, nikły ból, zmęczenie... wszystko przeplatało się ze sobą, tworząc wspaniały wianek radości. Z chęcią założyłabym go na głowę i zaczęła tańczyć na jakiejś zielonej łące, ale nie miałam siły... wszystko uszło ze mnie, jak z pękniętego balonika. Miałam ochotę tylko zasnąć. Położyć się wygodnie, przykryć kołdrą i odejść w krainę snu...
- Pani Margaret – uśmiechnął się do mnie doktor Hagins. - Gratuluję pani zdrowego synka.
Sy...synka? A co z Clarą? Przecież wszyscy mówili mi, że to będzie dziewczynka. Nie chciałam znać płci dziecka, bo pragnęłam niespodzianki, ale...
…ale to nie ważne. Mam dziecko. Mam syna. Zdrowego, pięknego synka.
Pielęgniarka podała mi zawiniątko, uśmiechając się szeroko. Chłopiec zaczął głośno płakać, a na korytarzu usłyszałam okrzyki, piski i gratulacje.
Matko, czekali na korytarzu tyle czasu. W szponach zdenerwowania i stresu, drżeli o mnie. Moi kochani przyjaciele. Nie wiem, co bym bez nich zrobiła.
Przejechałam drżącym palcem po policzku malca. Po jego twarzy przebiegł zabawny grymas. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, przygarniając do siebie silniej, acz delikatnie.
- Mam zawołać szczęśliwego tatusia? - spytała mnie pielęgniarka.
Kiwnęłam głową, nie odrywając wzroku od dziecka.
Gdy tylko drzwi sali zamknęły się za dziewczyną, dotarło do mnie, co zrobiłam. Na co jej pozwoliłam.
Miała zawołać tatusia, a raczej dwóch...
*** oczami Louisa *** Christina Aguilera – Blank Page
Nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy. Serce łomotało mi, jak szalone, a łzy radości kołowały się w oczach.
Mam syna. Jestem ojcem. BOŻE.
Drzwi otworzyły się, a ja spojrzałem na uśmiechniętą blondynkę w białym fartuchu.
- Który z panów jest tatą chłopca? - spytała.
- Ja – wykrzyknąłem naraz z Davidem.
Nasze głosy zlały się w jedną odpowiedź, na co pielęgniarka bardzo się zdziwiła.
- Więc... - szepnęła podejrzliwie.
- Więc chodzi o to, że on jest biologicznym ojcem, – David wskazał na mnie z grymasem. - jednak to ja jestem obecnie z Meggi i to ja ponoszę odpowiedzialność za to dziecko. Powinienem wejść pierw...
- Jest pan pod wpływem alkoholu – przerwała mu brutalnie dziewczyna. Spojrzałem na plakietkę z jej imieniem.
- Nie, nie prawda – zbulwersował się chłopak.
- Przykro mi, ale nie mogę pana wpuścić. Jest pan pijany – odmówiła mu Ivonne, spoglądając na mnie.
- Mogę? - szepnąłem.
- Tak, proszę – tym razem posłała mi już wymuszony uśmiech.
Na szczęście nie piłem w nocy tyle, co David. Prawie w ogóle nie piłem... prawie. Najważniejsze jest to, że Ivonne nie wyczuła ode mnie zapachu alkoholu.
Dzięki Ci, Boże.Wpadłem do sali, niczym burza.
Leżała na szpitalnym łóżku, trzymając w ramionach zawiniątko... Uśmiechała się do mnie ciepło, a po jej policzkach spływały łzy.
- Lou... - szepnęła drżącym głosem.
Usiadłem na krzesełku obok, nie mogąc oderwać od niej wzroku. To nic, że miała potargane włosy, zapłakane oczy, czerwoną twarz i zmęczenie na niej wyrysowane. Nadal była olśniewająca.
- Spójrz – rzekła cicho, wbijając wzrok w chłopca.
Był taki piękny. Miał duże, niebieskie oczy i zadarty nosek. Trzymał rączkę przy twarzy, badawczo mi się przyglądając.
- Nie płacz, Lou – usłyszałem koło siebie głos Meggi.
- Synku – szepnąłem, dotykając delikatnie jego drobnej rączki.
Nagle poczułem, jak dłoń dziewczyny ściska moją rękę. Przyjrzałem jej się uważnie.
- Dziękuję, Louis – mruknęła.
- Za co? - spytałem z niedowierzaniem.
- Za to, że jesteś tutaj, teraz, ze mną. Równie dobrze mógłbyś to wszystko rzucić i wyjechać. Nie jesteśmy przecież razem.
Spuściłem głowę, zamykając jej dłoń w szczelnym uścisku. Pewnie ją to zabolało.
- Słuchaj, Meg, ja nadal... - szepnąłem.
Wbiła we mnie niebieskie oczy, w których widziałem przerażenie.
- … ja nadal nie mogę uwierzyć, że mam tak wspaniałego syna – wymyśliłem na poczekaniu.
Tomlinson, idioto! A co z tym „ja nadal cię kocham”?! Głupek z ciebie! Kiedy masz zamiar jej to powiedzieć? Znowu zawaliłeś!Uśmiechnęła się do mnie z...ulgą? No tak, nie dziwię jej się. Nie chce mnie znać po tym, co jej zrobiłem.
- Meggi, przepraszam – szepnąłem.
Zacisnęła usta, puszczając moją dłoń.
- Jestem skończonym dupkiem. Nie wiem, co ja sobie wtedy myślałem. Jak mogłem cię zostawić z tym wszystkim? Idiota ze mnie. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale mam nadzieję, że ty kiedyś zrobisz to za mnie i znowu będzie... - mówiłem z prędkością światła.
- Lou, przestań – szepnęła, a po jej policzkach spłynęły łzy. Dobrze wiedziałem, że to nie były łzy szczęścia, tylko wspomnień i bólu. Tak, zadałem jej potworny ból.
- Meg, mam pytanie – wydusiłem wreszcie.
- Lou, jeśli chcesz to wszystko naprawić, to... - zaczęła.
- Nie, to zupełnie inne pytanie – posłałem jej uśmiech.
- Okej, pytaj.
- Powiesz swoim rodzicom, że masz syna?
Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Szczerze mówiąc nawet nie przeszło mi to przez myśl – wydukała.
- Wiem, że twoja mama zachowała się okropnie, ale chyba dobrze byłoby jej powiedzieć, że jest babcią.
- Moja mama babcią? - zaśmiała się.
Kochałem ten śmiech. Czysty, wysoki dźwięk, któremu już dawno dałem miano jednego z najwspanialszych dźwięków na świecie.
- Ale masz rację. Zostawisz mnie samą? - spytała, sięgając jedną ręką telefon leżące na jej szafce.
- Tak, jasne – uśmiechnąłem się, wstając. - Gratuluję ci syna, Meg.
- To także twój syn – uniosła kąciki ust.
- Racja, pa.
- Hej.
Wyszedłem z szerokim uśmiechem.
- Jak Meggi? Jak dziecko? Wszystko dobrze? - zalały mnie tysiące pytań.
- Mój syn jest najwspanialszym chłopcem na całym świecie – odparłem tylko, śmiejąc się.
*** oczami Meggi *** Christina Aguilera - Hurt
Przytuliłam do siebie synka, chcąc w ten sposób zmotywować się do zadzwonienia. To tylko jedno połączenie, muszę dać radę!
Musisz zadzwonić! To w końcu twoja mama! - namawiałam sama siebie.
Drążą ręką wybrałam tak dawno nie używany kontakt. Mama. Wcisnęłam zieloną słuchawkę, spoglądając na dziecko, które trzymałam.
- Halo? - odebrała po kilku sygnałach.
- Mamo? - szepnęłam, a do oczu napłynęły mi łzy.
- Meggi! Wracasz? - ożywiła się.
- Nie, nie wracam, chciałam ci tylko powiedzieć, że...
- Jeśli nie wracasz, to po co dzwonisz? - ponownie usłyszałam jej oschły ton.
- Mamo... - zacisnęłam oczy, chcąc jak najszybciej wyrzucić to z siebie. - Jesteś babcią.
- Słu...słucham?! - jęknęła.
- Jesteś babcią – powtórzyłam głośniej. - Pół godziny temu urodziłam cudownego synka.
- Kto jest ojcem? - warknęła.
- Ktoś – mruknęłam.
- Meggi, nie baw się ze mną w kotka i myszkę! Może i innych nabrałaś na te swoje gierki, ale mnie tak łatwo nie omamisz! Słyszysz? Twoje decyzje są tak niedojrzałe, jakbyś miała zaledwie dziewięć lat, a nie dziewię...
I w tym momencie drzwi sali otworzyły się. Spojrzałam zaciekawiona w tamtą stronę.
- Muszę kończyć, mamo. Pa – rozłączyłam się szybko.
- Meggi – David uśmiechnął się do mnie słabo.
- Obserwuję cię – Ivonne posłała mojemu chłopakowi wymowne spojrzenie.
- O co chodzi? - spytałam, gdy zamknął za sobą drzwi i usiadł na krzesełku, które chwile temu zajmował Louis.
- Och, nic. Stwierdziła, że jestem pijany – mruknął.
- Serio? – wybuchłam śmiechem.
- Meg, muszę ci coś powiedzieć... - zaczął poważnie.
- Tak?
Chłopak podniósł się z krzesełka, po czym szybkim krokiem podszedł do okna. Przypatrywałam się jego idealnemu profilowi, tuląc do siebie synka.
- Wyjeżdżam – szepnął.
Świat zapadał się w okropną przepaść. Obrazy mijały mi przed oczyma, a serce stanęło na kilka sekund w miejscu.
- Na ile? Dokąd? David! - starałam się krzyczeć, lecz zabrzmiało to jak marna podróba.
- Do Paryża, na zawsze. Wyprowadzamy się z rodzicami. Jutro – spojrzał na mnie smutno.
- Nie możesz! Nie możesz, słyszysz?! - tym razem już krzyczałam przez łzy.
- Meggi, mogę. Ty też możesz – oparł ręce o ramę łóżka.
- Słucham? - szepnęłam.
- Jedziesz ze mną? Wyprowadzimy się stąd i zaczniemy żyć swoim życiem. Bez Zoey, Rumii, One Direction, a już szczególnie bez Louisa – ostatni wyraz wypowiedział z odrazą.
- Nie, Dave, nie mogę – nie musiałam się nawet zastanawiać. - Nie i koniec.
- Zostawiasz mnie? - rzekł z kpiną.
- Ja ciebie? To raczej ty uciekasz.
- Nie uciekam. Ja po prostu unikam problemów – ponownie stanął twarzą do okna.
- Jestem problemem? - szepnęłam.
- Nie ty, on – spojrzał na dziecko, trzymane przeze mnie kurczowo, lecz delikatnie.
- On? - spytałam z niedowierzaniem.
- Tak, on. Nie chcę zostać tatą. Nie teraz. Moi koledzy będą biegali po klubach, obściskiwali się z różnymi dziewczynami, a ja mam siedzieć w domu i przewijać pieluchy bękartowi?
Brakowało mi powietrza. Obraz przeganiał obraz, zawroty głowy przybrały na sile. Przycisnęłam do siebie silniej chłopca, nie panując już nad potokami łez.
- Jeszcze wczoraj mówiłeś co innego – wycedziłam przez zęby.
- Wczoraj to wczoraj, a dzisiaj to dzisiaj – odparł, wzruszając ramionami.
- To koniec – burknęłam.
- Wiem.
Zapanowała chwila ciszy. Przyglądałam się chłopakowi, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. On naprawdę ma mnie gdzieś. Mnie i moje dziecko. Wszystko było dobrze, póki na świecie nie pojawił się mój syn.
Nie kochał mnie. Nigdy.
Byłam zabawką w jego dłoniach. Marionetką na przedstawieniu życia. Wszyscy naokoło przypominali zakochanych w przedstawieniu widzów. Nikt nie zauważył jego przebiegłości. Jego maski, za którą czaiło się prawdziwe oblicze. A jakie ono było? Chłodne, bezwzględne, chamskie.
Złość zalała mnie od stóp do głów. Co by było, gdybym z nim pojechała? Gdybym zostawiła to wszystko, co miałam? Wtedy nie uważałby mojego syna za bękarta? Nie mówił tego tekstu o pieluchach i zabawie swoich kolegów? Co zrobiłby, gdybym przystała na jego propozycję? Kłamałby? Oszukiwał?
Poczułam, jakby wbił mi nóż prosto w serce i przekręcił kilka razy, chcąc zwiększyć moje cierpienie. Zranił mnie. Po raz kolejny nikt nie liczył się z moimi uczuciami. Z tym, co miałam do powiedzenia. Nikogo nie obchodziły moje poglądy, myśli, decyzje.
Wykorzystał to. Perfidnie wysługiwał się moim zaślepieniem. Od początku byłam dla niego nikim.
A on? Kim on był dla mnie? Co teraz miały znaczyć dla mnie te wszystkie poprzednie przemyślenia, w których wyznawałam miłość do niego? Miałam tak po prostu porozrzucać te słowa po świecie? Zapomnieć?
Wiem, kim dla mnie był. Pocieszeniem po stracie Louisa. Zastępstwem. Wybawieniem z cierpienia.
Czyli i z mojej, jak i z jego strony to była tylko zabawa? Nic dla siebie nie znaczyliśmy?
Przecież gdyby to on był na miejscu Erica, wtedy w wypadku, załamałabym się. Czemu? Bo straciłabym kogoś, kto pozwał mi zapomnieć o pewnej osobie? O Louisie?
On także był marionetką w moich rękach. Dwa przedstawienia za jednym zamachem? Widownia szaleje...
- Wynoś się z mojego życia – szepnęłam.
David spojrzał na mnie poważnie.
- Nawzajem – odparł tylko i wyszedł zarówno z sali, jak i z mojego serca.
I co? Zaczniecie teraz mieć do mnie pretensje, że jestem z kamienia? Że po prostu kazałam mu odejść i nawet nie uroniłam łzy?
Nie prawda. Pamiętam go do dziś i nic na to nie poradzę...
***
Ok. 41 mamy już za sobą!
Zachęcamy do czytania i komentowania.
Wielka, ale to wielka dedykacja dla Patrycji, która ogromnie pomogła przy tym rozdziale.
Tak trzymaj Morrowiczko! xx
Do napisania.
Margol xxx
Wszystko toczyło się szybciej, niż okrągły kamień zepchnięty ze zbocza góry, z całej siły. Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie, co czułam. Wiem, że to bolało. Tak cholernie bolało.
Niall krzyknął do Davida, że "ma ruszyć dupę i pomóc rodzącej kobiecie", obudził szybko dziewczyny i zadzwonił po karetkę. A to wszystko czynił z zimną, jakby słodził herbatę, a nie robił wszystko, żebym jak najszybciej trafiła na salę porodową.
Podziwiam go za to i jestem dozgonnie wdzięczna.
*** kilka godzin później, oczami Rumii ***
Przysięgam na wszystko, że nigdy więcej nie wypiję takiej ilości alkoholu! Nigdy! Kręciło mi się w głowie i zbierało na wymioty.
Och, Harry, nie kuś więcej piwem, błagam cię.
Siedzieliśmy na korytarzu, przed „porodówką”. Opierałam głowę o ramię Hazzy, drżąc o Meggi, o dziecko. Bałam się, czy wszystko się uda. Czy dziecko będzie zdrowe. Ona ma tylko dziewiętnaście lat!
Zoey siedziała na kolanach Nialla, rozmawiając z nim wesoło. Przynajmniej ona cieszy się z rozwoju sytuacji.
Ale ja nie mogłam się pozbierać z nerwów.
Louis i David chodzili nerwowo po korytarzu, zaglądając co chwila przez szybę drzwi.
- Lou, David, usiądźcie – uśmiechnął się do nich Niall.
- Ciekawe, czy ty byś siedział, gdyby właśnie twoja dziewczyna rodziła – jęknął Dave.
- Rodziła twoje dziecko – burknął Louis.
I tu go złapał.
Houston, mamy problem! Spojrzeli się na siebie, jakby za chwile mieli się nawzajem pozabijać.
- Ej, spokojnie. Usiądźcie. Louis, błagam cię, kręci mi się w głowie od tych twoich wydeptywanych kółek – zaśmiała się Zoey.
Chłopak posłusznie zajął miejsce koło niej, lecz chwilę później ponownie krążył po korytarzu.
- Harry, obiecaj mi, że wszystko się ułoży... że wszystko będzie dobrze – szepnęłam mu na ucho.
Nie widziałam jego wyrazu twarzy. Uparcie przyglądałam się czubkom moich adidasów, nie chcąc spojrzeć w jego zielone oczy. Ale on patrzył na mnie, czułam to. Wprost mogłam sobie wyobrazić te zamglone ze zmęczenia tęczówki, badające mój każdy, chociażby najmniejszy ruch.
- Będzie, Rumia. Musisz mi uwierzyć – dotknął palcem mojej brody, chcąc, bym spojrzała mu w oczy.
Zgodnie z niemym rozkazem mojego chłopaka, zatopiłam się w jego zielonych źrenicach.
- Spokojnie – posłał mi ciepły uśmiech.
- Spokojnie? Moja przyjaciółka właśnie rodzi dziecko – lekko uniosłam kąciki ust.
- Wiesz... marzy mi się, żebym za jakiś czas to ja chodził tak nerwowo po korytarzu – wskazał na dwójkę rozhisteryzowanych chłopaków.
- Za jakiś czas? - powtórzyłam głupio.
- Wtedy, kiedy będziesz gotowa – oplótł mnie ramionami, całując w czubek głowy.
- Darcy – szepnęłam.
- Słucham? - spojrzał na mnie zdziwiony.
- Podoba ci się imię Darcy, prawda? - zaśmiałam się cicho.
- Tak, to drugie z najpiękniejszych imion żeńskich.
- A jak brzmi pierwsze?
- Rumia – musnął moje czoło.
- Nie podlizuj się tak – zamruczałam. - Nasza córeczka będzie miała na imię Darcy, dobrze?
- Dobrze.
- Obiecujesz? - spytałam.
- Obiecuję.
I wtedy, dokładnie wtedy – o szóstej siedemnaście rano, usłyszeliśmy głośny płacz... dziecka.
Drzwi sali otworzyły się, a uśmiechnięta pielęgniarka ogłosiła nowiny.
Louis ze szczęścia uściskał blondynkę i zakręcił nią dookoła.
- TAK! - krzyknął na całe gardło, skacząc po korytarzu.
Dave oparł się o ścianę, wzdychając z ulgą.
- Tak, tak – szeptał, osuwając się w dół.
Widziałam jego szeroki uśmiech na twarzy. Uśmiech zadowolenia.
Tak, David, zostałeś tatą.
*** oczami Meggi, kilka minut wcześniej ***
Wyczerpanie, łzy szczęścia, nikły ból, zmęczenie... wszystko przeplatało się ze sobą, tworząc wspaniały wianek radości. Z chęcią założyłabym go na głowę i zaczęła tańczyć na jakiejś zielonej łące, ale nie miałam siły... wszystko uszło ze mnie, jak z pękniętego balonika. Miałam ochotę tylko zasnąć. Położyć się wygodnie, przykryć kołdrą i odejść w krainę snu...
- Pani Margaret – uśmiechnął się do mnie doktor Hagins. - Gratuluję pani zdrowego synka.
Sy...synka? A co z Clarą? Przecież wszyscy mówili mi, że to będzie dziewczynka. Nie chciałam znać płci dziecka, bo pragnęłam niespodzianki, ale...
…ale to nie ważne. Mam dziecko. Mam syna. Zdrowego, pięknego synka.
Pielęgniarka podała mi zawiniątko, uśmiechając się szeroko. Chłopiec zaczął głośno płakać, a na korytarzu usłyszałam okrzyki, piski i gratulacje.
Matko, czekali na korytarzu tyle czasu. W szponach zdenerwowania i stresu, drżeli o mnie. Moi kochani przyjaciele. Nie wiem, co bym bez nich zrobiła.
Przejechałam drżącym palcem po policzku malca. Po jego twarzy przebiegł zabawny grymas. Uśmiechnęłam się do niego szeroko, przygarniając do siebie silniej, acz delikatnie.
- Mam zawołać szczęśliwego tatusia? - spytała mnie pielęgniarka.
Kiwnęłam głową, nie odrywając wzroku od dziecka.
Gdy tylko drzwi sali zamknęły się za dziewczyną, dotarło do mnie, co zrobiłam. Na co jej pozwoliłam.
Miała zawołać tatusia, a raczej dwóch...
*** oczami Louisa *** Christina Aguilera – Blank Page
Nigdy w życiu nie byłem tak szczęśliwy. Serce łomotało mi, jak szalone, a łzy radości kołowały się w oczach.
Mam syna. Jestem ojcem. BOŻE.
Drzwi otworzyły się, a ja spojrzałem na uśmiechniętą blondynkę w białym fartuchu.
- Który z panów jest tatą chłopca? - spytała.
- Ja – wykrzyknąłem naraz z Davidem.
Nasze głosy zlały się w jedną odpowiedź, na co pielęgniarka bardzo się zdziwiła.
- Więc... - szepnęła podejrzliwie.
- Więc chodzi o to, że on jest biologicznym ojcem, – David wskazał na mnie z grymasem. - jednak to ja jestem obecnie z Meggi i to ja ponoszę odpowiedzialność za to dziecko. Powinienem wejść pierw...
- Jest pan pod wpływem alkoholu – przerwała mu brutalnie dziewczyna. Spojrzałem na plakietkę z jej imieniem.
- Nie, nie prawda – zbulwersował się chłopak.
- Przykro mi, ale nie mogę pana wpuścić. Jest pan pijany – odmówiła mu Ivonne, spoglądając na mnie.
- Mogę? - szepnąłem.
- Tak, proszę – tym razem posłała mi już wymuszony uśmiech.
Na szczęście nie piłem w nocy tyle, co David. Prawie w ogóle nie piłem... prawie. Najważniejsze jest to, że Ivonne nie wyczuła ode mnie zapachu alkoholu.
Dzięki Ci, Boże.Wpadłem do sali, niczym burza.
Leżała na szpitalnym łóżku, trzymając w ramionach zawiniątko... Uśmiechała się do mnie ciepło, a po jej policzkach spływały łzy.
- Lou... - szepnęła drżącym głosem.
Usiadłem na krzesełku obok, nie mogąc oderwać od niej wzroku. To nic, że miała potargane włosy, zapłakane oczy, czerwoną twarz i zmęczenie na niej wyrysowane. Nadal była olśniewająca.
- Spójrz – rzekła cicho, wbijając wzrok w chłopca.
Był taki piękny. Miał duże, niebieskie oczy i zadarty nosek. Trzymał rączkę przy twarzy, badawczo mi się przyglądając.
- Nie płacz, Lou – usłyszałem koło siebie głos Meggi.
- Synku – szepnąłem, dotykając delikatnie jego drobnej rączki.
Nagle poczułem, jak dłoń dziewczyny ściska moją rękę. Przyjrzałem jej się uważnie.
- Dziękuję, Louis – mruknęła.
- Za co? - spytałem z niedowierzaniem.
- Za to, że jesteś tutaj, teraz, ze mną. Równie dobrze mógłbyś to wszystko rzucić i wyjechać. Nie jesteśmy przecież razem.
Spuściłem głowę, zamykając jej dłoń w szczelnym uścisku. Pewnie ją to zabolało.
- Słuchaj, Meg, ja nadal... - szepnąłem.
Wbiła we mnie niebieskie oczy, w których widziałem przerażenie.
- … ja nadal nie mogę uwierzyć, że mam tak wspaniałego syna – wymyśliłem na poczekaniu.
Tomlinson, idioto! A co z tym „ja nadal cię kocham”?! Głupek z ciebie! Kiedy masz zamiar jej to powiedzieć? Znowu zawaliłeś!Uśmiechnęła się do mnie z...ulgą? No tak, nie dziwię jej się. Nie chce mnie znać po tym, co jej zrobiłem.
- Meggi, przepraszam – szepnąłem.
Zacisnęła usta, puszczając moją dłoń.
- Jestem skończonym dupkiem. Nie wiem, co ja sobie wtedy myślałem. Jak mogłem cię zostawić z tym wszystkim? Idiota ze mnie. Nigdy sobie tego nie wybaczę, ale mam nadzieję, że ty kiedyś zrobisz to za mnie i znowu będzie... - mówiłem z prędkością światła.
- Lou, przestań – szepnęła, a po jej policzkach spłynęły łzy. Dobrze wiedziałem, że to nie były łzy szczęścia, tylko wspomnień i bólu. Tak, zadałem jej potworny ból.
- Meg, mam pytanie – wydusiłem wreszcie.
- Lou, jeśli chcesz to wszystko naprawić, to... - zaczęła.
- Nie, to zupełnie inne pytanie – posłałem jej uśmiech.
- Okej, pytaj.
- Powiesz swoim rodzicom, że masz syna?
Spojrzała na mnie zdziwiona.
- Szczerze mówiąc nawet nie przeszło mi to przez myśl – wydukała.
- Wiem, że twoja mama zachowała się okropnie, ale chyba dobrze byłoby jej powiedzieć, że jest babcią.
- Moja mama babcią? - zaśmiała się.
Kochałem ten śmiech. Czysty, wysoki dźwięk, któremu już dawno dałem miano jednego z najwspanialszych dźwięków na świecie.
- Ale masz rację. Zostawisz mnie samą? - spytała, sięgając jedną ręką telefon leżące na jej szafce.
- Tak, jasne – uśmiechnąłem się, wstając. - Gratuluję ci syna, Meg.
- To także twój syn – uniosła kąciki ust.
- Racja, pa.
- Hej.
Wyszedłem z szerokim uśmiechem.
- Jak Meggi? Jak dziecko? Wszystko dobrze? - zalały mnie tysiące pytań.
- Mój syn jest najwspanialszym chłopcem na całym świecie – odparłem tylko, śmiejąc się.
*** oczami Meggi *** Christina Aguilera - Hurt
Przytuliłam do siebie synka, chcąc w ten sposób zmotywować się do zadzwonienia. To tylko jedno połączenie, muszę dać radę!
Musisz zadzwonić! To w końcu twoja mama! - namawiałam sama siebie.
Drążą ręką wybrałam tak dawno nie używany kontakt. Mama. Wcisnęłam zieloną słuchawkę, spoglądając na dziecko, które trzymałam.
- Halo? - odebrała po kilku sygnałach.
- Mamo? - szepnęłam, a do oczu napłynęły mi łzy.
- Meggi! Wracasz? - ożywiła się.
- Nie, nie wracam, chciałam ci tylko powiedzieć, że...
- Jeśli nie wracasz, to po co dzwonisz? - ponownie usłyszałam jej oschły ton.
- Mamo... - zacisnęłam oczy, chcąc jak najszybciej wyrzucić to z siebie. - Jesteś babcią.
- Słu...słucham?! - jęknęła.
- Jesteś babcią – powtórzyłam głośniej. - Pół godziny temu urodziłam cudownego synka.
- Kto jest ojcem? - warknęła.
- Ktoś – mruknęłam.
- Meggi, nie baw się ze mną w kotka i myszkę! Może i innych nabrałaś na te swoje gierki, ale mnie tak łatwo nie omamisz! Słyszysz? Twoje decyzje są tak niedojrzałe, jakbyś miała zaledwie dziewięć lat, a nie dziewię...
I w tym momencie drzwi sali otworzyły się. Spojrzałam zaciekawiona w tamtą stronę.
- Muszę kończyć, mamo. Pa – rozłączyłam się szybko.
- Meggi – David uśmiechnął się do mnie słabo.
- Obserwuję cię – Ivonne posłała mojemu chłopakowi wymowne spojrzenie.
- O co chodzi? - spytałam, gdy zamknął za sobą drzwi i usiadł na krzesełku, które chwile temu zajmował Louis.
- Och, nic. Stwierdziła, że jestem pijany – mruknął.
- Serio? – wybuchłam śmiechem.
- Meg, muszę ci coś powiedzieć... - zaczął poważnie.
- Tak?
Chłopak podniósł się z krzesełka, po czym szybkim krokiem podszedł do okna. Przypatrywałam się jego idealnemu profilowi, tuląc do siebie synka.
- Wyjeżdżam – szepnął.
Świat zapadał się w okropną przepaść. Obrazy mijały mi przed oczyma, a serce stanęło na kilka sekund w miejscu.
- Na ile? Dokąd? David! - starałam się krzyczeć, lecz zabrzmiało to jak marna podróba.
- Do Paryża, na zawsze. Wyprowadzamy się z rodzicami. Jutro – spojrzał na mnie smutno.
- Nie możesz! Nie możesz, słyszysz?! - tym razem już krzyczałam przez łzy.
- Meggi, mogę. Ty też możesz – oparł ręce o ramę łóżka.
- Słucham? - szepnęłam.
- Jedziesz ze mną? Wyprowadzimy się stąd i zaczniemy żyć swoim życiem. Bez Zoey, Rumii, One Direction, a już szczególnie bez Louisa – ostatni wyraz wypowiedział z odrazą.
- Nie, Dave, nie mogę – nie musiałam się nawet zastanawiać. - Nie i koniec.
- Zostawiasz mnie? - rzekł z kpiną.
- Ja ciebie? To raczej ty uciekasz.
- Nie uciekam. Ja po prostu unikam problemów – ponownie stanął twarzą do okna.
- Jestem problemem? - szepnęłam.
- Nie ty, on – spojrzał na dziecko, trzymane przeze mnie kurczowo, lecz delikatnie.
- On? - spytałam z niedowierzaniem.
- Tak, on. Nie chcę zostać tatą. Nie teraz. Moi koledzy będą biegali po klubach, obściskiwali się z różnymi dziewczynami, a ja mam siedzieć w domu i przewijać pieluchy bękartowi?
Brakowało mi powietrza. Obraz przeganiał obraz, zawroty głowy przybrały na sile. Przycisnęłam do siebie silniej chłopca, nie panując już nad potokami łez.
- Jeszcze wczoraj mówiłeś co innego – wycedziłam przez zęby.
- Wczoraj to wczoraj, a dzisiaj to dzisiaj – odparł, wzruszając ramionami.
- To koniec – burknęłam.
- Wiem.
Zapanowała chwila ciszy. Przyglądałam się chłopakowi, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. On naprawdę ma mnie gdzieś. Mnie i moje dziecko. Wszystko było dobrze, póki na świecie nie pojawił się mój syn.
Nie kochał mnie. Nigdy.
Byłam zabawką w jego dłoniach. Marionetką na przedstawieniu życia. Wszyscy naokoło przypominali zakochanych w przedstawieniu widzów. Nikt nie zauważył jego przebiegłości. Jego maski, za którą czaiło się prawdziwe oblicze. A jakie ono było? Chłodne, bezwzględne, chamskie.
Złość zalała mnie od stóp do głów. Co by było, gdybym z nim pojechała? Gdybym zostawiła to wszystko, co miałam? Wtedy nie uważałby mojego syna za bękarta? Nie mówił tego tekstu o pieluchach i zabawie swoich kolegów? Co zrobiłby, gdybym przystała na jego propozycję? Kłamałby? Oszukiwał?
Poczułam, jakby wbił mi nóż prosto w serce i przekręcił kilka razy, chcąc zwiększyć moje cierpienie. Zranił mnie. Po raz kolejny nikt nie liczył się z moimi uczuciami. Z tym, co miałam do powiedzenia. Nikogo nie obchodziły moje poglądy, myśli, decyzje.
Wykorzystał to. Perfidnie wysługiwał się moim zaślepieniem. Od początku byłam dla niego nikim.
A on? Kim on był dla mnie? Co teraz miały znaczyć dla mnie te wszystkie poprzednie przemyślenia, w których wyznawałam miłość do niego? Miałam tak po prostu porozrzucać te słowa po świecie? Zapomnieć?
Wiem, kim dla mnie był. Pocieszeniem po stracie Louisa. Zastępstwem. Wybawieniem z cierpienia.
Czyli i z mojej, jak i z jego strony to była tylko zabawa? Nic dla siebie nie znaczyliśmy?
Przecież gdyby to on był na miejscu Erica, wtedy w wypadku, załamałabym się. Czemu? Bo straciłabym kogoś, kto pozwał mi zapomnieć o pewnej osobie? O Louisie?
On także był marionetką w moich rękach. Dwa przedstawienia za jednym zamachem? Widownia szaleje...
- Wynoś się z mojego życia – szepnęłam.
David spojrzał na mnie poważnie.
- Nawzajem – odparł tylko i wyszedł zarówno z sali, jak i z mojego serca.
I co? Zaczniecie teraz mieć do mnie pretensje, że jestem z kamienia? Że po prostu kazałam mu odejść i nawet nie uroniłam łzy?
Nie prawda. Pamiętam go do dziś i nic na to nie poradzę...
***
Ok. 41 mamy już za sobą!
Zachęcamy do czytania i komentowania.
Wielka, ale to wielka dedykacja dla Patrycji, która ogromnie pomogła przy tym rozdziale.
Tak trzymaj Morrowiczko! xx
Do napisania.
Margol xxx
Hej Laski! xx
OdpowiedzUsuńRozdział genialny! Bardzo się ciesze , że Meg urodziła ślicznego synka, Lou w końcu zaczął być ojcem, a David zniknął z życia Meg! :) Cały czas mam nadzieję, że Lou i Meg będą razem! A te wyznania Rumi i Hazzy są piękne! :D
Pozdrawiam
Gośka xx
O tak! Louis punktuje!:) No wkońcu, ale z tego Davida burak i idiota!:/ Dobrze, że się wyprowadza, tylko szkoda mi Meggi:( ile ona się już nacierpała. Najpierw Louis a teraz David:/ No cóż wszystko idzie w dobrą stronę. Oooooo wzruszył mnie Hazza jak powiedział, że chce mieć dziecko:)<3 Cieszę się, że Megg urodziła zdrowego synka:);*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny<3
Pozdrawiam Was
-Gaśka♥
No to po pierwsze!
OdpowiedzUsuńBaaaardzo dziękuję za dedykację! :* Jesteście kochane!
Co do rozdziału, to na początku tak się uśmiałam, że szok xD
Gdy przeczytałam "I tu go złapał.", to prawie spadłam z krzesła.
Ślicznie się zaczęło, a także skończyło, ale muszę ponarzekać, bo taka moja natura :D
Louis. Tak mnie irytuje, że mam ochotę go kopnąć w dupę i powiedzieć "Co ty wyrabiasz, głupku jeden!? Weź się za siebie, a nie!". Te jego humorki, grrrr. -.-
No i biedna, zdezorientowana Meg. Słusznie postąpiła ;) Da radę, bo ma na kogo liczyć.
Jak zawsze piękne metafory, ślicznie napisane. Świetne opisy, i te rozmowy zakochanych. W tym rozdziale brakowało mi tylko Zayna :D
Super muzyka ;)
Jeszcze raz dziękuję za dedyka :*
`Patrycja, xox
Więc.. :D
OdpowiedzUsuńI tu go złapał.
Houston, mamy problem! Spojrzeli się na siebie, jakby za chwile mieli się nawzajem pozabijać.
ahahhah. #teamLou <3
Tak, David, zostałeś tatą.
nope!
to Louis zosatł tatą!
Miała zawołać tatusia, a raczej dwóch... ----> ahahha. xD
To jest takie śliczne
popłakałam się. >.<
serio mówię. XD
to było takie.. awwww. jak on opisywał tego syna
i wgl.
no po prostu kocham <3
- Wyjeżdżam – szepnął. ----> NO NARESZCIE!!!!
TAKI Z NIEGO DUPEK I DEBIL, ZE NIE MOGĘ!
NIE LUBIE GO JESZCZE BARDZIEJ NIŻ WCZEŚNIEJ! Xd
- To koniec – burknęłam.
"LE TAŃCZY TENIEC SZCZĘSCIA"
KOCHAM <3
No nareszcie Meg pozbyła się Dawida z swego życia na to czekałam xd Mam nadzieje że Louis weźmie się w garść i zacznie powoli odzyskiwać Meggi i zajmie się ich synkiem. Jestem ciekawa imienia dla ich synka to takie słodkie, cieszę się że Meggi urodziła zdrowego i ślicznego synka. Ale to jak David powiedział że synek Meg i Lou jest problemem to mnie krew zalała dosłownie wybuchłam myślałam że zaraz go zabije jakim problemem do cholery ? Wcześniej co innego mówił dupek z niego -,- Rozdział świetny jak zwykle na końcu Happy End xd Pozdrawiam xd
OdpowiedzUsuńHejj :*
OdpowiedzUsuńW końcu David zniknie z życia Meg :) ciekawe jak Lou na to zareaguje. Słodkie to było jak Hazza powiedział, że też chce mieć dziecko <3 Podobała mi się scena między Lou a Davidem na korytarzu, ale potem jak powiedział że syn Meggi i Lou jest problemem to miałam ochotę go zabić, nie rozumiem jakim problemem jak dla mnie to on jest jednym wielkim problemem !
Czekam na następny, piszcie szybko :>