***
oczami Zoey ***
Jedenasta pięćdziesiąt osiem... jedenasta pięćdziesiąt dziewięć... dwunasta... dwunasta jeden... dwunasta dwa...
A serce łomotało mi, gwałcąc boleśnie płuca.
Weź się w garść! No już! - wrzeszczałam do siebie w środku. Przestępowałam z nogi na nogę, rzucając głowa na lewo i prawo, jak jakiś partol. I nagle z końca uliczki wyłania się pięć postaci. Smutni, zatroskani, a mimo to nadal idealnie piękni. Szli z czapkami na głowach, z kapturami ponaciąganymi na czapki i okularami. A przecież poznałam ich od razu.
Zayn szedł w czerwonej bejsbolówce , czarnych spodniach, adidasach i z tą swoją idealną fryzurą. Mimo, że sprawa go nie dotyczyła, był przygnębiony. Tragedia. Aaa! Tragedia, Zoey. Nie patrz się na niego. Masz jeszcze czterech innych do obejrzenia.
Liam w nienagannej pozie, z nową fryzurą (świetnie w niej wyglądał) wydawał się być taki nieskazitelnie idealny, że aż zapierało mi dech w piersiach. W grymasie jego twarzy czaiło się zaniepokojenie. Martwił się o kolegów. Niewątpliwe.
Styles szedł na przodzie, najszybciej jak umiał. Siwa marynarka spoczywała swobodnie na koszulce. Końcówki jeansów zahaczały się o (bez wątpienia) oryginalne adidasy. Był taki zatroskany, a jednocześnie wściekły. Zły. Smutny. Wszystko mieszało się w nim i było to widać. Niedobrze.
Lou podążał blisko Harrego, przygryzając nerwowo wargę. Pasiasta koszulka jak zwykle dobrana była do kolorowych rybaczek i vansów. Założył jeszcze jakiś tam sweterek. Zimno było. Był blady jak suknia ślubna na wystawie obok. Dosłownie biały. Ale nadal miał w sobie niewątpliwy urok. Tak pociągający Meg.
Idzie. Mój ideał. Mój żarłok kochany. Niall wciagnął ciemnoniebieska bluzę, którą kiedyś miałam na sobie. Do tego przecierane jeansy oraz adidasy. Czy on ma... haha! Mój kochany Horanek ściskał kurczowo w dłoni paczkę chusteczek. Wariat. Przepiękny wariat. Patrzył się na mnie jak ciele w malowane wrota. Tak się gapił, że aż się potknął. No, jak go kocham, wybuchnęłabym śmiechem, gdyby nie powaga sytuacji.
Podeszli. Harry rozejrzał się uważnie dookoła, po czym zdjął okulary. Pod jego lewym okiem przedstawiał się ogromny, fioletowy siniak.
- H... Harry, co ci się... - zaczęłam zdezorientowana.
- Nie ważne - przerwał mi zły. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Pan Z Chusteczkami zaczął wyrzucać z siebie słowa, jak armata.
- Zoey, o co chodzi? Czemu to zrobiłyście? Znudziliśmy wam się? Zrobiliśmy wam coś? Już nas nie kochacie? Powiedz dlaczego. Zoey, ja, my, zrobimy wszystko, jeśli tylko... - mówił tak szybko, że czasem wszystko zlewało się w jedno, nieistniejące słowo.
- Niall! - warknęliśmy wszyscy.
A on wyciągnął chusteczkę i teatralnie wydmuchał w nią nos. Uśmiechnęłam się pod nosem. Uroczy głupek.
- Zee, o co wam chodziło? Wyszłyście tak szybko – zapytał Liam.
- To długo historia – mruknęłam.
- Słucham – szepnął Hazza z wrogością. Za co on był zły?!
- Nasze rodziny są jak jedna wielka familia. Rodzice są prawnikami, najlepszymi przyjaciółmi, a my, przyjaźnimy się od dziecka. Któregoś razu rodzice dostali sprawę jakiegoś tam piosenkarza. W skrócie... przekręcił ich, ośmieszył przed wszystkimi. Rodzice zbankrutowali, ale z pomocą rodziców dziewczyn podnieśli się. Już jest dobrze, ale nasi rodzice nienawidzą gwiazd. Delikatnie mówiąc, mają na nich alergię.
- I dlatego nas zostawiłyście?! - warknął Styles.
- Harry! - podniosłam głos. - Dla ciebie to nic? Mogliśmy nie wyjść z bankructwa! Rodzice przez kilka miesięcy nie mieli klientów! A ja i dziewczyny mamy tę wrogość po nich! Tak nas wychowali!
- To, że wpoili w was te brednie, nie znaczy, że Rumia od razu dała mi w twarz i wyszła – ach, o to chodziło, Harry. - Dlatego, że kiedyś tam, jakiś dureń oszukał waszych rodziców, zaprzestaniecie się z nami spotykać?! Chyba oszalałyście! - krzyczał Hazza.
Jedenasta pięćdziesiąt osiem... jedenasta pięćdziesiąt dziewięć... dwunasta... dwunasta jeden... dwunasta dwa...
A serce łomotało mi, gwałcąc boleśnie płuca.
Weź się w garść! No już! - wrzeszczałam do siebie w środku. Przestępowałam z nogi na nogę, rzucając głowa na lewo i prawo, jak jakiś partol. I nagle z końca uliczki wyłania się pięć postaci. Smutni, zatroskani, a mimo to nadal idealnie piękni. Szli z czapkami na głowach, z kapturami ponaciąganymi na czapki i okularami. A przecież poznałam ich od razu.
Zayn szedł w czerwonej bejsbolówce , czarnych spodniach, adidasach i z tą swoją idealną fryzurą. Mimo, że sprawa go nie dotyczyła, był przygnębiony. Tragedia. Aaa! Tragedia, Zoey. Nie patrz się na niego. Masz jeszcze czterech innych do obejrzenia.
Liam w nienagannej pozie, z nową fryzurą (świetnie w niej wyglądał) wydawał się być taki nieskazitelnie idealny, że aż zapierało mi dech w piersiach. W grymasie jego twarzy czaiło się zaniepokojenie. Martwił się o kolegów. Niewątpliwe.
Styles szedł na przodzie, najszybciej jak umiał. Siwa marynarka spoczywała swobodnie na koszulce. Końcówki jeansów zahaczały się o (bez wątpienia) oryginalne adidasy. Był taki zatroskany, a jednocześnie wściekły. Zły. Smutny. Wszystko mieszało się w nim i było to widać. Niedobrze.
Lou podążał blisko Harrego, przygryzając nerwowo wargę. Pasiasta koszulka jak zwykle dobrana była do kolorowych rybaczek i vansów. Założył jeszcze jakiś tam sweterek. Zimno było. Był blady jak suknia ślubna na wystawie obok. Dosłownie biały. Ale nadal miał w sobie niewątpliwy urok. Tak pociągający Meg.
Idzie. Mój ideał. Mój żarłok kochany. Niall wciagnął ciemnoniebieska bluzę, którą kiedyś miałam na sobie. Do tego przecierane jeansy oraz adidasy. Czy on ma... haha! Mój kochany Horanek ściskał kurczowo w dłoni paczkę chusteczek. Wariat. Przepiękny wariat. Patrzył się na mnie jak ciele w malowane wrota. Tak się gapił, że aż się potknął. No, jak go kocham, wybuchnęłabym śmiechem, gdyby nie powaga sytuacji.
Podeszli. Harry rozejrzał się uważnie dookoła, po czym zdjął okulary. Pod jego lewym okiem przedstawiał się ogromny, fioletowy siniak.
- H... Harry, co ci się... - zaczęłam zdezorientowana.
- Nie ważne - przerwał mi zły. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Pan Z Chusteczkami zaczął wyrzucać z siebie słowa, jak armata.
- Zoey, o co chodzi? Czemu to zrobiłyście? Znudziliśmy wam się? Zrobiliśmy wam coś? Już nas nie kochacie? Powiedz dlaczego. Zoey, ja, my, zrobimy wszystko, jeśli tylko... - mówił tak szybko, że czasem wszystko zlewało się w jedno, nieistniejące słowo.
- Niall! - warknęliśmy wszyscy.
A on wyciągnął chusteczkę i teatralnie wydmuchał w nią nos. Uśmiechnęłam się pod nosem. Uroczy głupek.
- Zee, o co wam chodziło? Wyszłyście tak szybko – zapytał Liam.
- To długo historia – mruknęłam.
- Słucham – szepnął Hazza z wrogością. Za co on był zły?!
- Nasze rodziny są jak jedna wielka familia. Rodzice są prawnikami, najlepszymi przyjaciółmi, a my, przyjaźnimy się od dziecka. Któregoś razu rodzice dostali sprawę jakiegoś tam piosenkarza. W skrócie... przekręcił ich, ośmieszył przed wszystkimi. Rodzice zbankrutowali, ale z pomocą rodziców dziewczyn podnieśli się. Już jest dobrze, ale nasi rodzice nienawidzą gwiazd. Delikatnie mówiąc, mają na nich alergię.
- I dlatego nas zostawiłyście?! - warknął Styles.
- Harry! - podniosłam głos. - Dla ciebie to nic? Mogliśmy nie wyjść z bankructwa! Rodzice przez kilka miesięcy nie mieli klientów! A ja i dziewczyny mamy tę wrogość po nich! Tak nas wychowali!
- To, że wpoili w was te brednie, nie znaczy, że Rumia od razu dała mi w twarz i wyszła – ach, o to chodziło, Harry. - Dlatego, że kiedyś tam, jakiś dureń oszukał waszych rodziców, zaprzestaniecie się z nami spotykać?! Chyba oszalałyście! - krzyczał Hazza.
-
Harry... - szepnął Lou kładąc mu rękę na ramieniu.
Styles odwrócił się i odszedł na kilka kroków. Widziałam, jak zakłada sobie ręce za głowę, po czym wyrzuca je przed siebie. Odwrócił się. Był taki wściekły... Zbliżył się do mnie na kilka centymetrów. Czułam, jak jego silne palce zaciskają się na moich łokciach.
- Słuchaj, Zoey. Kocham Rumię jak nikogo i nie pozwolę wam, żebyście odeszły. Słyszysz?! - cedził przez zęby. - Kocham ją! Nie możecie odejść! Nie możecie! - powolna, smutna łza spłynęła po jego idealnym policzku.
Harold, nie bij. Nie chciałam. Nie bądź taki. Harry, proszę cię... - szeptałam w myślach.
- Harry! - wykrzyknął Zayn, odciągając go ode mnie. - Co ci odbiło?!
- Zostaw mnie. Zajmij się lepiej Perrie. Ona chociaż cię nie zostawi, dlatego, że jej miłość przysłaniają rodzice – wycedził Hazza, po czym odszedł dalej, oparł się o ścianę i czekał na kolegów.
- Przepraszam za niego. On taki nie jest. Tak naprawdę, to strasznie mu smutno – pocieszał mnie Louis.
- Rozumiem – jęknęłam.
Niall wyciągnął do mnie dłoń z chusteczką. No tak, oczywiście, beksa Zoey już ma łzy jak grochy na policzkach. Jasne, czemu nie.
- Dzięki – szepnęłam. Ścisnęłam w dłoni chusteczkę, po czym mamrotałam:
- Dla was, to zwykła zasada. Dla nas coś, co zawsze nam wpajano. Może wy nie jesteście tacy. Na pewno nie jesteście, wierzę w to. Harry myli się, że was nie kochamy. Nawet nie wiecie, jak zachowują się dziewczyny. Rumia tonie w stosie chusteczek, Meggi nie wychodzi z pokoju, a ja... Ja tak nie chcę. Ale nie potrafię inaczej. Zrozumcie mnie – wybuchnęłam głośnym płaczem.
Horan posłał chłopakom znaczące spojrzenie, a ci odeszli do kolegi podpierającego ścianę.
- Niall... - jęknęłam, po czym niespodziewanie kołysałam się w jego ramionach.
- Zoey, jeśli to takie trudne i dla nas, i dla was, to nie bądźmy tacy. Błagam. Twoi rodzice może i mają rację, ale my nie jesteśmy tacy. Zee, kochanie – palcem podniósł moją brodę, bym mogła spojrzeć mu w oczy. - Dobrze, wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić.
- Wiem – szepnęłam wtulając się w niego.
Cieszyłam się tą chwilę, tak długo jak tylko mogłam. Wpajałam się w jego zapach jak nienormalna. Niall, niech tak będzie zawsze. Nie odchodź, już nigdy.
- Brakowało mi ciebie – powiedział.
- Mi ciebie też – wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
- Moja czekoladko z bitą śmietaną, udusisz mnie – zachichotał.
- Przepraszam – speszyłam się, odsuwając.
- A duś, co mi tam. Dla miłości wszystko – pocałował mnie we włosy.
Zaśmiałam się, lecz nagle naszła mnie dziwna myśl. A jeśli dziewczyny zauważyły moją nieobecność i się czegoś domyślają?
- Muszę iść – odparłam.
Pożegnałam się ze wszystkimi. Harry przeprosił mnie, a nawet przytulił, co Niall skwitował cichym burknięciem. Uśmiechnęliśmy się wszyscy, a potem ja poszłam w inną stronę i oni w inną. Mam nadzieję, że te strony i tak były jednością.
*** oczami Harrego ***
Szliśmy obok siebie. Każdy myślał o czym innym. Lou pewnie o Meggi, Niall o Zee albo jedzeniu, a ja... no o kim mogłem myśleć?
a) o Obamie
b) o kolejne trasie koncertowej
c) o Rumii
Wybrałeś „c”?! Wygrałeś moje stare buty. Gratulacje...
Ciekawe jak tam moja rudowłosa księżniczka.
Jaki ja jestem głupi! Zapomniałem się spytać, co z Rumią...
- Nie czekajcie na mnie – rzuciłem, po czym zacząłem biec za Zoey, która zniknęła nam już z oczu.
Jedna uliczka, druga. Oddychałem zachłannie, chrypiąc jak jakiś pies. Jest!
Stała przed witryną sklepu z biżuterią. Przyglądała się srebrnej bransoletce z kolorowymi koralikami. Widziałem jak wchodzi do sklepu. Wsunąłem się do salonu niczym ninja.
- Przepraszam, ile kosztuje ta bransoletka na wystawie? - zapytała kasjerki.
- Która? - odpowiedziała tamta. Była wysoką brunetką z wąskimi oczami i orlim nosem. Rumia przy niej była największym skarbem na świecie.
- Ta z koralikami – Zoey przygryzała nerwowo wargę.
- Sto funtów, kochanieńka – rzekła dziewczyna z uśmiechem triumfu.
- Mhm, dobrze, do widzenia, dziękuję – wypaliła dziewczyna Nialla, po czym wyszła ze sklepu. - Fuck! - warknęła. Jeszcze raz spojrzała na bransoletkę, westchnęła ciężko i poszła dalej.
Po chwili znalazłem się koło niej.
- Hej – krzyknąłem jej do ucha.
Odskoczyła jak oparzona.
Widząc mnie, zaczęła się śmiać i tłuc mnie pięściami.
- Głupek – chichotała.
- No już, spokojnie – uśmiechnąłem się.
Przestała. Szliśmy koło siebie w milczeniu.
- Zoey... jak z Rumią? - zapytałem wreszcie.
Dziewczyna uciekła wzrokiem w bok, niby to oglądając szyld studia z tatuażami.
- Mam powiedzieć przykrą prawdę, czy miłe kłamstwo? - odparła pytaniem.
- Prawdę.
- Ciężko. Tonie w zasmarkanych chusteczkach. Nic nie je. Ostatnio przechodziłam koło jej pokoju i słyszałam, jak mówi do siebie, że jest ohydnie brzydka, gruba i beznadziejna. Czasem tylko zejdzie na dół, rozejrzy się i znów idzie do siebie. Masakra.
Stanąłem jak wryty. Co? Rumia brzydka? Gruba? Beznadziejna? Wolne żarty, to jest największa piękność!
- A Meggi? - jęknąłem, starając się nie dać po sobie znać, jak bardzo to mną wstrząsnęło.
- W ogóle nie wychodzi z pokoju. Od dwóch dni jej nie widziałam – szepnęła.
- To jak je, załatwia się, pije? - drążyłem.
- Wychodzi w nocy, gdy jesteśmy w pokojach – mamrotała.
- A ty? Jak z tobą?
- Nijako. Siedzę przez telewizorem albo komputerem, panie Edwardzie – uśmiechnęła się.
- Czytałaś o nas – skwitowałem.
- Trzeba znać swego wroga – zaśmiała się.
Odwzajemniłem tym samym.
W pewnym momencie zauważyłem, że jesteśmy przed domem dziewczyn.
- Powinnam teraz zapytać, czy wejdziesz – burknęła.
- Ale nie zapytasz – spoważniałem.
- To raczej nie na miejscu... ale... martwię się o Meggi, a tym bardziej o Rumię. Strasznie się martwię. I pomyślałam sobie, że może ty byś z nią pogadał? Ona nic nie je. I ta samokrytyka. Harry, ja nie wiem co robić – w jej oczach zauważyłem łzy.
- Mogę z nią porozmawiać, jasne. A ty nie płacz.
Weszliśmy do domu. Otulił mnie zapach wanilii, za którym tak bardzo tęskniłem.
- Jest u góry – odpowiedziała na moje niezadane pytanie.
Powoli wchodziłem po schodach, tłukąc się z myślami. Co jej powiem? Jak zareaguje, gdy mnie zobaczy? Czy uda mi się ją przekonać, żeby przestała się tak zachowywać? Czy nadal mnie kocha?
I miliony innych pytań szły sobie po ścieżce mojego umysłu. Czasem błądziły, kaleczyły dolinę Wspomnień. A niekiedy zatrzymywały się błagając o odpowiedź. Ale ja kazałem iść im dalej, bo na żadne z nich nie potrafiłem odpowiedzieć.
Zdawałoby się, że drzwi do pokoju mojej dziewczyny aż prosiły się, żeby je otworzyć. Dobrze, otworzę.
Pokój tonął w ciemnościach. Zasłony szczelnie blokowały jakiekolwiek światło. Po podłodze walało się tysiące rzeczy, w tym dziewięćset z nich nosiło nazwę „chusteczka”. Resztą były jakieś puste opakowania po wodach mineralnych, tabletkach nasennych oraz na uspokojenie, jakieś długopisy, papierki, mnóstwo porozrzucanych ubrań, trochę bielizny i koperty. Wydawało mi się, że w pokoju nikogo nie ma. Podniosłem jedną z kopert. Wyciągnąłem zręcznie kartkę, lecz musiałem odczekać chwilę, gdyż nic nie widziałem. Wreszcie oczy przyzwyczaiły się do mroku panującego w pokoju, więc zagłębiłem się treść.Najukochańsza Rumio!
Bardzo, ale to bardzo za Tobą tęsknie. Jest mi okropnie głupio z powodu tej sytuacji. Tej, gdy byłaś sama w domu. Poniosło mnie. Przepraszam. Odezwij się! Nie mogę się doczekać, by usłyszeć Twój głos. Zadzwonisz, prawda? Tak bardzo chciałbym Cię zobaczyć.
Rumio, jest Ci tam dobrze? Czy naprawdę jesteś szczęśliwa? Czy ten chłopak, który wyglądał jak wyjęty z gazety dla dzieciaków, jest dla Ciebie odpowiedni? Nie, Rumio, nie jesteś szczęśliwa. Tylko ja mogę dać Ci radość i bezgraniczną miłość. Odezwij się.
Twój na zawsze
Daniel Zamorduję go. Złapię za kudły i przetargam po asfalcie przez pół Londynu.
Odrzuciłem list na bok. Na biurku zauważyłem jakąś kartkę, która wyłaniała się spod kolejnych chusteczek. Wyciągnąłem po nią drżącą rękę.Danielu!
Cieszę się, że o mnie nie zapomniałeś. Ta sytuacja w domu... zapomnijmy o niej.
Pytasz, czy jestem szczęśliwa... ale co mam powiedzieć? Że tak, owszem, jestem najszczęśliwszą osobą na świecie? Skłamałabym.
Jest źle. Bardzo źle. Harry zniknął. Nie ma go. On... on jest z One Direction, taki zespół muzyczny, a wiesz, co myślimy o gwiazdach. Uderzyłam go w twarz. Głupie posunięcie. Gdy był przy mnie, wszystko było inne. Weselsze. A teraz go nie ma. I czuję się, jakby ktoś wyrwał mi serce, choć znam go od niedawna. Pewnie wydaje Ci się, że to głupie. Ledwo go znam, a już rozpaczam, jakby zmarł mi ktoś bliski. Ale taka jestem. Świat mi się zawalił. Nic nie ma sensu. Po co mam się cieszyć z tęczy, gdy nie ma go przy mnie? Po co mam udawać szczęśliwą, gdy bez niego nie potrafię taka być?
Nie wierzę, że to wszystko się naprawi. Po prostu nie wierzę. Jeśli ktoś już wyrwał mi serce, niech je zatrzyma. Może na coś mu się przyda.
Harrego nie ma. Nie ma też Ciebie. Nie ma nikogo... Zoey zamknęła się w sobie. Meggi nie wychodzi z pokoju, a ja... ja mam tego wszystkiego dość. Jestem nikim, Daniel. Nikim...
Rumia. Stałem w miejscu, drżąc na całym ciele. Nikim... nikim.... - to słowo odbijało się od mojego umysłu niczym piłeczka kauczukowa.
- Nikim – szepnąłem jak w transie.
- Tak, Harry, jestem nikim – usłyszałem delikatny, wilgotny głos.
Wyprostowałem się ze strachu. Rumia tu jest!
Odwróciłem się szybko, a to co zobaczyłem było najgorszym widokiem, jaki kiedykolwiek widziałem.
Siedziała w kącie wręcz biała na twarzy, z podkurczonymi nogami, które zaborczo oplatała rękoma. Miała przetłuszczone, potargane włosy, zapadnięte policzki. Ubrana była w jakiś wytarty, stary dres i wełniane skarpety. I to... na nadgarstku dziewczyny były krwawe kreski. Przyjrzałem się im uważnie. Harry. Wycięła sobie moje imię żyletką, która leżała obok, umazana w czerwieni. Z „y” popłynęła kropla krwi.
_______________________________________________________
Styles odwrócił się i odszedł na kilka kroków. Widziałam, jak zakłada sobie ręce za głowę, po czym wyrzuca je przed siebie. Odwrócił się. Był taki wściekły... Zbliżył się do mnie na kilka centymetrów. Czułam, jak jego silne palce zaciskają się na moich łokciach.
- Słuchaj, Zoey. Kocham Rumię jak nikogo i nie pozwolę wam, żebyście odeszły. Słyszysz?! - cedził przez zęby. - Kocham ją! Nie możecie odejść! Nie możecie! - powolna, smutna łza spłynęła po jego idealnym policzku.
Harold, nie bij. Nie chciałam. Nie bądź taki. Harry, proszę cię... - szeptałam w myślach.
- Harry! - wykrzyknął Zayn, odciągając go ode mnie. - Co ci odbiło?!
- Zostaw mnie. Zajmij się lepiej Perrie. Ona chociaż cię nie zostawi, dlatego, że jej miłość przysłaniają rodzice – wycedził Hazza, po czym odszedł dalej, oparł się o ścianę i czekał na kolegów.
- Przepraszam za niego. On taki nie jest. Tak naprawdę, to strasznie mu smutno – pocieszał mnie Louis.
- Rozumiem – jęknęłam.
Niall wyciągnął do mnie dłoń z chusteczką. No tak, oczywiście, beksa Zoey już ma łzy jak grochy na policzkach. Jasne, czemu nie.
- Dzięki – szepnęłam. Ścisnęłam w dłoni chusteczkę, po czym mamrotałam:
- Dla was, to zwykła zasada. Dla nas coś, co zawsze nam wpajano. Może wy nie jesteście tacy. Na pewno nie jesteście, wierzę w to. Harry myli się, że was nie kochamy. Nawet nie wiecie, jak zachowują się dziewczyny. Rumia tonie w stosie chusteczek, Meggi nie wychodzi z pokoju, a ja... Ja tak nie chcę. Ale nie potrafię inaczej. Zrozumcie mnie – wybuchnęłam głośnym płaczem.
Horan posłał chłopakom znaczące spojrzenie, a ci odeszli do kolegi podpierającego ścianę.
- Niall... - jęknęłam, po czym niespodziewanie kołysałam się w jego ramionach.
- Zoey, jeśli to takie trudne i dla nas, i dla was, to nie bądźmy tacy. Błagam. Twoi rodzice może i mają rację, ale my nie jesteśmy tacy. Zee, kochanie – palcem podniósł moją brodę, bym mogła spojrzeć mu w oczy. - Dobrze, wiesz, że nie mógłbym cię skrzywdzić.
- Wiem – szepnęłam wtulając się w niego.
Cieszyłam się tą chwilę, tak długo jak tylko mogłam. Wpajałam się w jego zapach jak nienormalna. Niall, niech tak będzie zawsze. Nie odchodź, już nigdy.
- Brakowało mi ciebie – powiedział.
- Mi ciebie też – wtuliłam się w niego jeszcze mocniej.
- Moja czekoladko z bitą śmietaną, udusisz mnie – zachichotał.
- Przepraszam – speszyłam się, odsuwając.
- A duś, co mi tam. Dla miłości wszystko – pocałował mnie we włosy.
Zaśmiałam się, lecz nagle naszła mnie dziwna myśl. A jeśli dziewczyny zauważyły moją nieobecność i się czegoś domyślają?
- Muszę iść – odparłam.
Pożegnałam się ze wszystkimi. Harry przeprosił mnie, a nawet przytulił, co Niall skwitował cichym burknięciem. Uśmiechnęliśmy się wszyscy, a potem ja poszłam w inną stronę i oni w inną. Mam nadzieję, że te strony i tak były jednością.
*** oczami Harrego ***
Szliśmy obok siebie. Każdy myślał o czym innym. Lou pewnie o Meggi, Niall o Zee albo jedzeniu, a ja... no o kim mogłem myśleć?
a) o Obamie
b) o kolejne trasie koncertowej
c) o Rumii
Wybrałeś „c”?! Wygrałeś moje stare buty. Gratulacje...
Ciekawe jak tam moja rudowłosa księżniczka.
Jaki ja jestem głupi! Zapomniałem się spytać, co z Rumią...
- Nie czekajcie na mnie – rzuciłem, po czym zacząłem biec za Zoey, która zniknęła nam już z oczu.
Jedna uliczka, druga. Oddychałem zachłannie, chrypiąc jak jakiś pies. Jest!
Stała przed witryną sklepu z biżuterią. Przyglądała się srebrnej bransoletce z kolorowymi koralikami. Widziałem jak wchodzi do sklepu. Wsunąłem się do salonu niczym ninja.
- Przepraszam, ile kosztuje ta bransoletka na wystawie? - zapytała kasjerki.
- Która? - odpowiedziała tamta. Była wysoką brunetką z wąskimi oczami i orlim nosem. Rumia przy niej była największym skarbem na świecie.
- Ta z koralikami – Zoey przygryzała nerwowo wargę.
- Sto funtów, kochanieńka – rzekła dziewczyna z uśmiechem triumfu.
- Mhm, dobrze, do widzenia, dziękuję – wypaliła dziewczyna Nialla, po czym wyszła ze sklepu. - Fuck! - warknęła. Jeszcze raz spojrzała na bransoletkę, westchnęła ciężko i poszła dalej.
Po chwili znalazłem się koło niej.
- Hej – krzyknąłem jej do ucha.
Odskoczyła jak oparzona.
Widząc mnie, zaczęła się śmiać i tłuc mnie pięściami.
- Głupek – chichotała.
- No już, spokojnie – uśmiechnąłem się.
Przestała. Szliśmy koło siebie w milczeniu.
- Zoey... jak z Rumią? - zapytałem wreszcie.
Dziewczyna uciekła wzrokiem w bok, niby to oglądając szyld studia z tatuażami.
- Mam powiedzieć przykrą prawdę, czy miłe kłamstwo? - odparła pytaniem.
- Prawdę.
- Ciężko. Tonie w zasmarkanych chusteczkach. Nic nie je. Ostatnio przechodziłam koło jej pokoju i słyszałam, jak mówi do siebie, że jest ohydnie brzydka, gruba i beznadziejna. Czasem tylko zejdzie na dół, rozejrzy się i znów idzie do siebie. Masakra.
Stanąłem jak wryty. Co? Rumia brzydka? Gruba? Beznadziejna? Wolne żarty, to jest największa piękność!
- A Meggi? - jęknąłem, starając się nie dać po sobie znać, jak bardzo to mną wstrząsnęło.
- W ogóle nie wychodzi z pokoju. Od dwóch dni jej nie widziałam – szepnęła.
- To jak je, załatwia się, pije? - drążyłem.
- Wychodzi w nocy, gdy jesteśmy w pokojach – mamrotała.
- A ty? Jak z tobą?
- Nijako. Siedzę przez telewizorem albo komputerem, panie Edwardzie – uśmiechnęła się.
- Czytałaś o nas – skwitowałem.
- Trzeba znać swego wroga – zaśmiała się.
Odwzajemniłem tym samym.
W pewnym momencie zauważyłem, że jesteśmy przed domem dziewczyn.
- Powinnam teraz zapytać, czy wejdziesz – burknęła.
- Ale nie zapytasz – spoważniałem.
- To raczej nie na miejscu... ale... martwię się o Meggi, a tym bardziej o Rumię. Strasznie się martwię. I pomyślałam sobie, że może ty byś z nią pogadał? Ona nic nie je. I ta samokrytyka. Harry, ja nie wiem co robić – w jej oczach zauważyłem łzy.
- Mogę z nią porozmawiać, jasne. A ty nie płacz.
Weszliśmy do domu. Otulił mnie zapach wanilii, za którym tak bardzo tęskniłem.
- Jest u góry – odpowiedziała na moje niezadane pytanie.
Powoli wchodziłem po schodach, tłukąc się z myślami. Co jej powiem? Jak zareaguje, gdy mnie zobaczy? Czy uda mi się ją przekonać, żeby przestała się tak zachowywać? Czy nadal mnie kocha?
I miliony innych pytań szły sobie po ścieżce mojego umysłu. Czasem błądziły, kaleczyły dolinę Wspomnień. A niekiedy zatrzymywały się błagając o odpowiedź. Ale ja kazałem iść im dalej, bo na żadne z nich nie potrafiłem odpowiedzieć.
Zdawałoby się, że drzwi do pokoju mojej dziewczyny aż prosiły się, żeby je otworzyć. Dobrze, otworzę.
Pokój tonął w ciemnościach. Zasłony szczelnie blokowały jakiekolwiek światło. Po podłodze walało się tysiące rzeczy, w tym dziewięćset z nich nosiło nazwę „chusteczka”. Resztą były jakieś puste opakowania po wodach mineralnych, tabletkach nasennych oraz na uspokojenie, jakieś długopisy, papierki, mnóstwo porozrzucanych ubrań, trochę bielizny i koperty. Wydawało mi się, że w pokoju nikogo nie ma. Podniosłem jedną z kopert. Wyciągnąłem zręcznie kartkę, lecz musiałem odczekać chwilę, gdyż nic nie widziałem. Wreszcie oczy przyzwyczaiły się do mroku panującego w pokoju, więc zagłębiłem się treść.Najukochańsza Rumio!
Bardzo, ale to bardzo za Tobą tęsknie. Jest mi okropnie głupio z powodu tej sytuacji. Tej, gdy byłaś sama w domu. Poniosło mnie. Przepraszam. Odezwij się! Nie mogę się doczekać, by usłyszeć Twój głos. Zadzwonisz, prawda? Tak bardzo chciałbym Cię zobaczyć.
Rumio, jest Ci tam dobrze? Czy naprawdę jesteś szczęśliwa? Czy ten chłopak, który wyglądał jak wyjęty z gazety dla dzieciaków, jest dla Ciebie odpowiedni? Nie, Rumio, nie jesteś szczęśliwa. Tylko ja mogę dać Ci radość i bezgraniczną miłość. Odezwij się.
Twój na zawsze
Daniel Zamorduję go. Złapię za kudły i przetargam po asfalcie przez pół Londynu.
Odrzuciłem list na bok. Na biurku zauważyłem jakąś kartkę, która wyłaniała się spod kolejnych chusteczek. Wyciągnąłem po nią drżącą rękę.Danielu!
Cieszę się, że o mnie nie zapomniałeś. Ta sytuacja w domu... zapomnijmy o niej.
Pytasz, czy jestem szczęśliwa... ale co mam powiedzieć? Że tak, owszem, jestem najszczęśliwszą osobą na świecie? Skłamałabym.
Jest źle. Bardzo źle. Harry zniknął. Nie ma go. On... on jest z One Direction, taki zespół muzyczny, a wiesz, co myślimy o gwiazdach. Uderzyłam go w twarz. Głupie posunięcie. Gdy był przy mnie, wszystko było inne. Weselsze. A teraz go nie ma. I czuję się, jakby ktoś wyrwał mi serce, choć znam go od niedawna. Pewnie wydaje Ci się, że to głupie. Ledwo go znam, a już rozpaczam, jakby zmarł mi ktoś bliski. Ale taka jestem. Świat mi się zawalił. Nic nie ma sensu. Po co mam się cieszyć z tęczy, gdy nie ma go przy mnie? Po co mam udawać szczęśliwą, gdy bez niego nie potrafię taka być?
Nie wierzę, że to wszystko się naprawi. Po prostu nie wierzę. Jeśli ktoś już wyrwał mi serce, niech je zatrzyma. Może na coś mu się przyda.
Harrego nie ma. Nie ma też Ciebie. Nie ma nikogo... Zoey zamknęła się w sobie. Meggi nie wychodzi z pokoju, a ja... ja mam tego wszystkiego dość. Jestem nikim, Daniel. Nikim...
Rumia. Stałem w miejscu, drżąc na całym ciele. Nikim... nikim.... - to słowo odbijało się od mojego umysłu niczym piłeczka kauczukowa.
- Nikim – szepnąłem jak w transie.
- Tak, Harry, jestem nikim – usłyszałem delikatny, wilgotny głos.
Wyprostowałem się ze strachu. Rumia tu jest!
Odwróciłem się szybko, a to co zobaczyłem było najgorszym widokiem, jaki kiedykolwiek widziałem.
Siedziała w kącie wręcz biała na twarzy, z podkurczonymi nogami, które zaborczo oplatała rękoma. Miała przetłuszczone, potargane włosy, zapadnięte policzki. Ubrana była w jakiś wytarty, stary dres i wełniane skarpety. I to... na nadgarstku dziewczyny były krwawe kreski. Przyjrzałem się im uważnie. Harry. Wycięła sobie moje imię żyletką, która leżała obok, umazana w czerwieni. Z „y” popłynęła kropla krwi.
_______________________________________________________
10 kom. = nowy rozdział.
Kochamy Was ;* Jesteście naaaajlepsi! ♥
Hm... w sumie, ciekawe jak to z nimi będzie, nie? :D Jak chcecie wiedzieć - komentujcie.
Hm... w sumie, ciekawe jak to z nimi będzie, nie? :D Jak chcecie wiedzieć - komentujcie.
JESZCZE RAZ - KOCHAMY WAS!
Coco&Chanel
Coco&Chanel
Rozdział jak zwykle genialny! ;** Strasznie szkoda mi jest Harr'ego, Rumi, Zee, Lou, Niala i Maggi! :( Ale mam nadzieje, że w kolejnych rozdziałach pogodzą się! ;**
OdpowiedzUsuńLotti1D
P.S. Czekam na kolejne rozdziały! Lotti1D xx
OdpowiedzUsuńAlee długii ;). To mam super pomysł niech będzie po 5 kom a rozdziały krótsze cooo? Dobry pomysł hmm?
OdpowiedzUsuńaaaa kochammm :* <3
OdpowiedzUsuńkochaaam
OdpowiedzUsuńnooo czemu tak mało tych komentarzyy ;PPP
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejne rozdziałyy... z niecierpliwością... AAA KOCHAAAM nową piosenkę 1D
OdpowiedzUsuńSuper *,* zakończenie normalnie jak z horroru, jakby była opętana czy coś. Ale i tak straznie fajne, dodało dreszczyku ;] czekam na kolejny rozdział ; *
OdpowiedzUsuńRozdział epicki! ;** Czekam na kolejne! Komentować! ;)
OdpowiedzUsuńMój komentarz i mamy kolejny rozdział! ;) Rozdział fenomenalny! Macie talent! xx Pozdro
OdpowiedzUsuńeyy komentarzów macie więc rozdzialik. JEEACHH
OdpowiedzUsuń