*** oczami Meggi
***
TO.BYŁY.NAJGORSZE.URODZINY.W.CAŁYM.MOIM.ŻYCIU.AMEN.
Siedziałam na ławce w parku, kiwając głową w rytm piosenki. Chłodne powietrze otulało moje ciało, powodując dreszcze.
Czemu ludzie nie potrafią opamiętać się w niektórych sytuacjach? Czemu pieprzą trzy po trzy, nie zwracając uwagi na uczucia innych? Dlaczego mają gdzieś wcześniejsze ostrzeżenia i prośby o delikatność? Tak, chodzi mi o Perrie. Bingo.
Straciłam do niej zaufanie. Wiem, że była pijana i nie chciała tego powiedzieć, ale stało się. Louis całował Alison na moich oczach. Mimo, że rozdział pod tytułem "Louis i Meggi" już dawno skończyłam, to nadal boli mnie to, co straciłam, zaczynając pisać nowy. Nie potrafię pogodzić się w zupełności z tym, że Jego już w moim życiu nie ma. Jego ciepłe usta śnią mi się po nocach. Jego kochane "Meg, głuptasie". Jego zapewnienia o miłości do mnie. Jego obietnice. Jego nieułożone włosy. Jego głupie żarty. Jego wrażliwe serce - to wszystko nadal śpi niespokojnie na dnie szuflady mojego umysłu. Ostrożnie obchodzę się z ową szufladą i za cholerę boję się ją otworzyć. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała na tyle odwagi, by złapać za jej uchwyt i spojrzeć na wszystko, co się w niej znajduje. W końcu będę musiała zrobić z tym porządek.
"Niesprzątane rzeczy w końcu dają o sobie znać."
- Hej, skarbie - usłyszałam koło siebie głos Davida.
Wyciągnęłam słuchawki z uszu i wyłączyłam odtwarzacz.
- Cześć - odparłam z uśmiechem.
Chłopak usiadł koło mnie, po czym pocałował mnie w zmarznięty policzek.
- Czemu chciałaś się spotakć? - spytał.
Co, jak co, ale Dave to czasem zachowuje się jak dziewięciolatek. Taki kochany, uroczy dziewięciolatek.
- A czy musi być jakiś powód, żebym chciała się z tobą spotkać? - zamruczałam, opierając głowę o jego ramię.
- Nie, oczywiście, że nie - rzekł, całując mnie we włosy.
Dobrze mi z nim. Czuję się bezpieczna, szczęśliwa... "Szczęścia pierwotnego nie porównuj do szczęścia podrobionego".
- Kochanie, jakie imię wybierzemy dla naszego dziecka? - spytał, obejmując mnie ramieniem.
„Naszego”.
- To dopiero trzeci miesiąc, mamy jeszcze czas na wybór imienia – rzekłam speszona.
- Myślałem o Victorii – mruknął, nie zważając na moje słowa.
- Skąd pomysł, że to będzie dziewczynka? -zapytałam.
- Tak czuję – po raz kolejny pocałował mnie we włosy. - Podoba ci się Vicki?
- Nie. Jest brzydkie – spoważniałam.
- No to... Clara! - wykrzyknął entuzjastycznie.
- Clara... Clara... ładne. Podoba mi się – szepnęłam.
- No to mamy Clarę Moss – zaśmiał się.
Moss? Ale... jak to? No przecież... kurwa.
- Nie wybrałam jeszcze nazwiska – burknęłam.
W sumie mogłam przebierać w trzech. Creavit, Moss, Tomlinson.
- Ale to przecież oczywiste, że Clara będzie miała moje nazwisko, tak? W końcu jestem jej tatą – powiedział rozbawiony.
- Nie, Dave. To nie jest takie proste. Biologicznym ojcem Clary jest Louis, moje nazwisko byłoby najprostsze i nie budziłoby wątpliwości, a ty...
- A ja? - warknął.
- A ty nie jesteś jej tatą, Dave – szepnęłam.
Chłopak wstał szybko zdenerwowany.
- David? - mruknęłam cicho.
- Ustaliliśmy coś, tak?! - wykrzyknął nagle. - Clara ma być moją córką! Jesteśmy razem od dwóch miesięcy! Kocham cię, Marg. Przecież było powiedziane jasno – jestem uznawany za jej ojca! Louis nie ma tu nic do gadania! Jego nie ma! Boże, jak ty możesz brać go pod uwagę?!
Powtórka z rozrywki? Lou też tak krzyczał. Miał taką samą pozę. Też był wściekły.
- Cześć – przerwałam mu, podrywając się z ławki.
Chwyciłam torebkę, po czym szybkim krokiem oddaliłam się.
- Meg! Meg, przepraszam! - krzyczał za mną Dave.
Zacisnęłam oczy, przyspieszając.
W pewnym momencie dłoń chłopaka zacisnęła się na moim nadgarstku. David przyciągnął mnie do siebie.
- Kochanie... - zamruczał. - Przepraszam. Wiem, że nadal boli cię wszystko, co związane z Louisem.
- David, nie potrafisz mnie zrozumieć – szepnęłam, odchylając głowę do tyłu.
- Naucz mnie.
- Czego?
- Naucz mnie siebie, Marg. Naucz mnie rozumieć swoje myśli, swoje uczucia. Chcę cię poznać i zrozumieć. Naucz mnie – odparł poważnie.
- To nie jest takie proste. Sama siebie nie rozumiem – szepnęłam, wtulając się w niego.
- Przepraszam – powtórzył, gładząc mnie po włosach.
Chłopak zamknął mnie w swoich ramionach, kołysząc. Czułam się taka odcięta od świata – bezpieczna. Oddychałam spokojnie, uśmiechając się delikatnie.
- Clara Moss, ładnie brzmi – zaśmiałam się cicho.
- Zgadzasz się na nazwisko? - spytał, podnosząc palcem moją brodę, bym mogła spojrzeć mu w oczy.
Kiwnęłam głową, po czym zatopiłam się w jego ustach.
*** tydzień później, sobota, 25.11, oczami Rumii **
Ten tydzień był do bani. On był dosłownie przejebany. Trzy testy, cztery kartkówki, występ, dwie prace pisemne. Zdycham. Powoli i boleśnie umieram.
Leżałam właśnie na kanapie, bezmyślnie oglądając jakiś serial w TV, wcinając chipsy i popijając je Colą. Kij z dietą, trzeba odreagować.
- Rumia! Widziałaś może moją ładowarkę? - krzyknęła z góry Zoey.
- A skąd ja mam wiedzieć, gdzie może być? - burknęłam niemrawo, przekręcając się na brzuch.
- Rumia! Słyszysz? - zawołała.
- Nie, nie wiem – odkrzyknęłam.
- Okej, dzięki.
- No, tak, tak, nie ma sprawy – szepnęłam pod nosem, przełączając na Vivę.
- Rumia! Mogę pożyczyć twoją szczotkę? - doszedł mnie głos Marg.
Podniosłam się na łokciach, przewracając oczyma.
- Po cholerę? - odkrzyknęłam.
- No nie wiem gdzie mam swoją – już widzę, jak szuka jej pod łóżkiem, zamiast w toaletce.
- Boże no! Kładźcie swoje rzeczy na miejsca! I tak, weź moją szczotkę – warknęłam, opadając na poduszki.
Soboto, trwaj.
Din don.
No kiego ch...łopa?!
- Otwórzcie – burknęłam, ale zabrzmiało to raczej, jak „otfuście”.
- To ty jesteś na dole! Rusz tyłek no! - powiedziała Marg, schodząc powoli po schodach.
Ale wy macie problemy.
Wstałam z łóżka, przeklinając w myślach. I gdzie tu ma być sprawiedliwość?! Ja się produkuję przez bite pięć dni, nie śpię do drugiej nad ranem, uczę się jak nienormalna i co? I mam jeszcze wstawać drzwi otwierać, bo im się nie chce? Ludzie!
Nacisnęłam klamkę, wzdychając ciężko.
- Harry... - jęknęłam, opadając w jego ramiona.
- Hej, piękna, co się stało? - spytał, biorąc mnie na ręce.
- Ja umieram. Ta szkoła mnie wykończy, mówię ci. Już nie będzie twojej Rumii – pociągnęłam teatralnie nosem.
Usiedliśmy na kanapie i dopiero wtedy zauważyłam, że trójka innych chłopaków usadowiła się w salonie. Liam, Zayn, Niall. Bez Louisa. Może to i dobrze.
- Boże, Harry, wywieź mnie stąd jak najdalej – marudziłam, wtulając się w Loczka.
- Ciebie nie wywiozę, ale siebie tak – mruknął.
- Że jak? - mój umysł zupełnie nie pracował. Granice wykończenia, definitywnie.
- Że tak, że... Rumia, skarbie, wyjeżdżamy w trasę koncertową.
Wyprostowałam się gwałtowanie, robiąc wielkie oczy.
- Na... na ile? - wyjąkałam. Chyba jeszcze nie docierała do mnie groza sytuacji.
- Na pół roku – wdarł się Zayn.
Dreszcze sparaliżowały moje ciało. Oplotłam się rękoma, oddychając szybko.
- Żartujesz – miałam jeszcze nadzieję.
Zacięta mina Stylesa i jego powaga mówiły same za siebie.
- Boże... - szepnęłam, drżącym głosem.
Świat zawirował niebezpiecznie. Marzeniom opadły skrzydła i z hukiem uderzyły o podłogę, rozsypując się na kawałki. Osunęłam się na brzeg kanapy, oddychając nierówno. Wszystko wokół majaczyło kolorami. Fala rozpaczy zalała moje serce. Pół roku. Sześć miesięcy. 183 dni. 4392 godzin. 263520 minut. 15811200 sekund.
Prze tyle czasu będę cierpieć.
- Harry, nie... nie możesz – jęknęłam.
Po chwili złość zapanowała całe moje ciało. Drżałam ze zdenerwowania. Zaciskałam oczy, pięści.
- Harry! - wrzasnęłam na cały dom.
Nerwy uszły, a zastąpił je dziki płacz.
- Rumia, wszystko ok? - spytała Meg, wyglądając z kuchni i wyjmując słuchawki z uszu.
- Kto jej to powie? - szepnął Liam, spoglądając na blondynkę.
No tak, Louisa nie ma.
- Ja – burknął Niall, wstając powoli z kanapy.
- Harry, Harry, Harry – powtarzałam w kółko, kołysana w ramionach Loczka. Gorzkie, przepełnione rozpaczą łzy spływały po moich policzkach, wsiąkając po chwili w szarą koszulkę Hazzy. Powoli tworzyła się mokra plama, której chłopak starał się nie zauważać.
- Ćś, Rumia, będzie dobrze – szeptał, gładząc mnie po włosach.
Jedna łza. Dwie łzy. Sześć miesięcy cierpienia.
*** oczami Meggi ***
Stałam przy blacie zaniepokojona zachowaniem Rumii. Nosz cholera, coś się musiało stać.
- Niall, o co chodzi? - spytałam blondyna, gdy stanął koło mnie.
- Meg, wiem, że to trochę dziwnie wyjdzie, że ja ci to mówię, a nie KTO inny – zaczął, podkreślając silnie jedno słowo.
- Niall, do rzeczy – przerwałam mu.
- Jutro wyjeżdżamy na półroczną trasę koncertową po Europie – wypalił jednym tchem.
Głośny odgłos stłuczonej szklanki, którą jeszcze przed chwilą trzymałam w dłoni rozległ się po pomieszczeniu.
- Kurwa – tylko tyle zdołałam wydusić.
~*~
Otóż to mamy 37. Nie mamy siły na cokolwiek, więc wszelką ocenę itepe itede zostawiamy Wam.
Margol xx
TO.BYŁY.NAJGORSZE.URODZINY.W.CAŁYM.MOIM.ŻYCIU.AMEN.
Siedziałam na ławce w parku, kiwając głową w rytm piosenki. Chłodne powietrze otulało moje ciało, powodując dreszcze.
Czemu ludzie nie potrafią opamiętać się w niektórych sytuacjach? Czemu pieprzą trzy po trzy, nie zwracając uwagi na uczucia innych? Dlaczego mają gdzieś wcześniejsze ostrzeżenia i prośby o delikatność? Tak, chodzi mi o Perrie. Bingo.
Straciłam do niej zaufanie. Wiem, że była pijana i nie chciała tego powiedzieć, ale stało się. Louis całował Alison na moich oczach. Mimo, że rozdział pod tytułem "Louis i Meggi" już dawno skończyłam, to nadal boli mnie to, co straciłam, zaczynając pisać nowy. Nie potrafię pogodzić się w zupełności z tym, że Jego już w moim życiu nie ma. Jego ciepłe usta śnią mi się po nocach. Jego kochane "Meg, głuptasie". Jego zapewnienia o miłości do mnie. Jego obietnice. Jego nieułożone włosy. Jego głupie żarty. Jego wrażliwe serce - to wszystko nadal śpi niespokojnie na dnie szuflady mojego umysłu. Ostrożnie obchodzę się z ową szufladą i za cholerę boję się ją otworzyć. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała na tyle odwagi, by złapać za jej uchwyt i spojrzeć na wszystko, co się w niej znajduje. W końcu będę musiała zrobić z tym porządek.
"Niesprzątane rzeczy w końcu dają o sobie znać."
- Hej, skarbie - usłyszałam koło siebie głos Davida.
Wyciągnęłam słuchawki z uszu i wyłączyłam odtwarzacz.
- Cześć - odparłam z uśmiechem.
Chłopak usiadł koło mnie, po czym pocałował mnie w zmarznięty policzek.
- Czemu chciałaś się spotakć? - spytał.
Co, jak co, ale Dave to czasem zachowuje się jak dziewięciolatek. Taki kochany, uroczy dziewięciolatek.
- A czy musi być jakiś powód, żebym chciała się z tobą spotkać? - zamruczałam, opierając głowę o jego ramię.
- Nie, oczywiście, że nie - rzekł, całując mnie we włosy.
Dobrze mi z nim. Czuję się bezpieczna, szczęśliwa... "Szczęścia pierwotnego nie porównuj do szczęścia podrobionego".
- Kochanie, jakie imię wybierzemy dla naszego dziecka? - spytał, obejmując mnie ramieniem.
„Naszego”.
- To dopiero trzeci miesiąc, mamy jeszcze czas na wybór imienia – rzekłam speszona.
- Myślałem o Victorii – mruknął, nie zważając na moje słowa.
- Skąd pomysł, że to będzie dziewczynka? -zapytałam.
- Tak czuję – po raz kolejny pocałował mnie we włosy. - Podoba ci się Vicki?
- Nie. Jest brzydkie – spoważniałam.
- No to... Clara! - wykrzyknął entuzjastycznie.
- Clara... Clara... ładne. Podoba mi się – szepnęłam.
- No to mamy Clarę Moss – zaśmiał się.
Moss? Ale... jak to? No przecież... kurwa.
- Nie wybrałam jeszcze nazwiska – burknęłam.
W sumie mogłam przebierać w trzech. Creavit, Moss, Tomlinson.
- Ale to przecież oczywiste, że Clara będzie miała moje nazwisko, tak? W końcu jestem jej tatą – powiedział rozbawiony.
- Nie, Dave. To nie jest takie proste. Biologicznym ojcem Clary jest Louis, moje nazwisko byłoby najprostsze i nie budziłoby wątpliwości, a ty...
- A ja? - warknął.
- A ty nie jesteś jej tatą, Dave – szepnęłam.
Chłopak wstał szybko zdenerwowany.
- David? - mruknęłam cicho.
- Ustaliliśmy coś, tak?! - wykrzyknął nagle. - Clara ma być moją córką! Jesteśmy razem od dwóch miesięcy! Kocham cię, Marg. Przecież było powiedziane jasno – jestem uznawany za jej ojca! Louis nie ma tu nic do gadania! Jego nie ma! Boże, jak ty możesz brać go pod uwagę?!
Powtórka z rozrywki? Lou też tak krzyczał. Miał taką samą pozę. Też był wściekły.
- Cześć – przerwałam mu, podrywając się z ławki.
Chwyciłam torebkę, po czym szybkim krokiem oddaliłam się.
- Meg! Meg, przepraszam! - krzyczał za mną Dave.
Zacisnęłam oczy, przyspieszając.
W pewnym momencie dłoń chłopaka zacisnęła się na moim nadgarstku. David przyciągnął mnie do siebie.
- Kochanie... - zamruczał. - Przepraszam. Wiem, że nadal boli cię wszystko, co związane z Louisem.
- David, nie potrafisz mnie zrozumieć – szepnęłam, odchylając głowę do tyłu.
- Naucz mnie.
- Czego?
- Naucz mnie siebie, Marg. Naucz mnie rozumieć swoje myśli, swoje uczucia. Chcę cię poznać i zrozumieć. Naucz mnie – odparł poważnie.
- To nie jest takie proste. Sama siebie nie rozumiem – szepnęłam, wtulając się w niego.
- Przepraszam – powtórzył, gładząc mnie po włosach.
Chłopak zamknął mnie w swoich ramionach, kołysząc. Czułam się taka odcięta od świata – bezpieczna. Oddychałam spokojnie, uśmiechając się delikatnie.
- Clara Moss, ładnie brzmi – zaśmiałam się cicho.
- Zgadzasz się na nazwisko? - spytał, podnosząc palcem moją brodę, bym mogła spojrzeć mu w oczy.
Kiwnęłam głową, po czym zatopiłam się w jego ustach.
*** tydzień później, sobota, 25.11, oczami Rumii **
Ten tydzień był do bani. On był dosłownie przejebany. Trzy testy, cztery kartkówki, występ, dwie prace pisemne. Zdycham. Powoli i boleśnie umieram.
Leżałam właśnie na kanapie, bezmyślnie oglądając jakiś serial w TV, wcinając chipsy i popijając je Colą. Kij z dietą, trzeba odreagować.
- Rumia! Widziałaś może moją ładowarkę? - krzyknęła z góry Zoey.
- A skąd ja mam wiedzieć, gdzie może być? - burknęłam niemrawo, przekręcając się na brzuch.
- Rumia! Słyszysz? - zawołała.
- Nie, nie wiem – odkrzyknęłam.
- Okej, dzięki.
- No, tak, tak, nie ma sprawy – szepnęłam pod nosem, przełączając na Vivę.
- Rumia! Mogę pożyczyć twoją szczotkę? - doszedł mnie głos Marg.
Podniosłam się na łokciach, przewracając oczyma.
- Po cholerę? - odkrzyknęłam.
- No nie wiem gdzie mam swoją – już widzę, jak szuka jej pod łóżkiem, zamiast w toaletce.
- Boże no! Kładźcie swoje rzeczy na miejsca! I tak, weź moją szczotkę – warknęłam, opadając na poduszki.
Soboto, trwaj.
Din don.
No kiego ch...łopa?!
- Otwórzcie – burknęłam, ale zabrzmiało to raczej, jak „otfuście”.
- To ty jesteś na dole! Rusz tyłek no! - powiedziała Marg, schodząc powoli po schodach.
Ale wy macie problemy.
Wstałam z łóżka, przeklinając w myślach. I gdzie tu ma być sprawiedliwość?! Ja się produkuję przez bite pięć dni, nie śpię do drugiej nad ranem, uczę się jak nienormalna i co? I mam jeszcze wstawać drzwi otwierać, bo im się nie chce? Ludzie!
Nacisnęłam klamkę, wzdychając ciężko.
- Harry... - jęknęłam, opadając w jego ramiona.
- Hej, piękna, co się stało? - spytał, biorąc mnie na ręce.
- Ja umieram. Ta szkoła mnie wykończy, mówię ci. Już nie będzie twojej Rumii – pociągnęłam teatralnie nosem.
Usiedliśmy na kanapie i dopiero wtedy zauważyłam, że trójka innych chłopaków usadowiła się w salonie. Liam, Zayn, Niall. Bez Louisa. Może to i dobrze.
- Boże, Harry, wywieź mnie stąd jak najdalej – marudziłam, wtulając się w Loczka.
- Ciebie nie wywiozę, ale siebie tak – mruknął.
- Że jak? - mój umysł zupełnie nie pracował. Granice wykończenia, definitywnie.
- Że tak, że... Rumia, skarbie, wyjeżdżamy w trasę koncertową.
Wyprostowałam się gwałtowanie, robiąc wielkie oczy.
- Na... na ile? - wyjąkałam. Chyba jeszcze nie docierała do mnie groza sytuacji.
- Na pół roku – wdarł się Zayn.
Dreszcze sparaliżowały moje ciało. Oplotłam się rękoma, oddychając szybko.
- Żartujesz – miałam jeszcze nadzieję.
Zacięta mina Stylesa i jego powaga mówiły same za siebie.
- Boże... - szepnęłam, drżącym głosem.
Świat zawirował niebezpiecznie. Marzeniom opadły skrzydła i z hukiem uderzyły o podłogę, rozsypując się na kawałki. Osunęłam się na brzeg kanapy, oddychając nierówno. Wszystko wokół majaczyło kolorami. Fala rozpaczy zalała moje serce. Pół roku. Sześć miesięcy. 183 dni. 4392 godzin. 263520 minut. 15811200 sekund.
Prze tyle czasu będę cierpieć.
- Harry, nie... nie możesz – jęknęłam.
Po chwili złość zapanowała całe moje ciało. Drżałam ze zdenerwowania. Zaciskałam oczy, pięści.
- Harry! - wrzasnęłam na cały dom.
Nerwy uszły, a zastąpił je dziki płacz.
- Rumia, wszystko ok? - spytała Meg, wyglądając z kuchni i wyjmując słuchawki z uszu.
- Kto jej to powie? - szepnął Liam, spoglądając na blondynkę.
No tak, Louisa nie ma.
- Ja – burknął Niall, wstając powoli z kanapy.
- Harry, Harry, Harry – powtarzałam w kółko, kołysana w ramionach Loczka. Gorzkie, przepełnione rozpaczą łzy spływały po moich policzkach, wsiąkając po chwili w szarą koszulkę Hazzy. Powoli tworzyła się mokra plama, której chłopak starał się nie zauważać.
- Ćś, Rumia, będzie dobrze – szeptał, gładząc mnie po włosach.
Jedna łza. Dwie łzy. Sześć miesięcy cierpienia.
*** oczami Meggi ***
Stałam przy blacie zaniepokojona zachowaniem Rumii. Nosz cholera, coś się musiało stać.
- Niall, o co chodzi? - spytałam blondyna, gdy stanął koło mnie.
- Meg, wiem, że to trochę dziwnie wyjdzie, że ja ci to mówię, a nie KTO inny – zaczął, podkreślając silnie jedno słowo.
- Niall, do rzeczy – przerwałam mu.
- Jutro wyjeżdżamy na półroczną trasę koncertową po Europie – wypalił jednym tchem.
Głośny odgłos stłuczonej szklanki, którą jeszcze przed chwilą trzymałam w dłoni rozległ się po pomieszczeniu.
- Kurwa – tylko tyle zdołałam wydusić.
~*~
Otóż to mamy 37. Nie mamy siły na cokolwiek, więc wszelką ocenę itepe itede zostawiamy Wam.
Margol xx
Tak BĘDĄ RAZEM. AMEN. I BĘDZIE CLARA TOMLINSON NIE JAKAŚ MOSS. PFFF! #TEAMLOUIS <3 ONI MUSZĄ BYĆ RAZEM! AHAHAH. :D WIĘC JAK JUZ MÓWIŁĄM KOCHAM WAS CÓRKI<3 WASZA MATKA/ GOLONKA/ MORROWICZKA. :D
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział.! Czekam na kolejne! ;**
Pozdrawiam
Gośka xx
P.S. Mam nadzieję, że dziecko będzie miało jednak nazwisko Tomlinson! ;)
Super rozdział, ale. Zachowanie Meg tak mnie drażni, że aż mam dreszcze xD Jeśli ma to zmienić zachowanie Marg - to TAK, NIECH DO SIEBIE WRÓCĄ, MAJĄ MOJE POZWOLENIE :D
OdpowiedzUsuńBiedne dziewczyny. Zostaną same. Mam wrażenie, że podczas nieobecności Harrego między Rumią a Capetonem coś się wydarzy ;> Czyżbym dobrze się domyślała?
Ładna muzyka, ładny rozdział, wszystko świetne.
Och, jakże zazdroszczę Wam tak dużej popularności. No ale cóż mogę powiedzieć. Życzę jeszcze więcej czytelników :D Buziaki :*
`Misiek.
O.o Widzę że Meggi ciągle kocha Lou. To takie urocze *.* Wydaje mi się ale David trochę przesadził ;/ Ładne imię Clara ;) Ta trasa koncertowa chłopaków naprawdę rozwija akcję ;D Szkoda mi Meggi widać że jej przykro po tym jak dowiedziała się że Louis i chłopaki wyjeżdżają ;( Jestem pewna że pod ich nieobecność coś się wydarzy ;) Pozdrawiam ;]
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, jestem strasznie ciekawa co będzie się działo jak chłopacy będą w trasie i jakie nazwisko będzie miała Clara, ale to chyba za wcześnie :>
OdpowiedzUsuńNie komentowałam kilku ostatnich rozdziałów, bo nie miałam czasu, ale muszę powiedzieć, że urodziny Megg to jeden z moich ulubionych <3