***
oczami Zoey *** (Lifehouse
– Storm)
Cisza często wiruje między ludźmi. Tańczy swoje egzotyczne tańce, wygina się, oplata giętkimi rękoma. Każdy potrzebuje jej kawałka, a gdy już go zyska, chowa szczelnie na dnie serca, zamyka i wyrzuca kluczyk. Rozwiązanie proste, acz przynoszące ulgę. Zawsze można sięgnąć do skrawka owej ciszy i zatańczyć razem z nią. I z muzyką. O tak, muzyka pociesza.
Ale nie tym razem. Wszelkie przekonywania chłopaków, błagania, proszenia nic nie dały. Po prostu nic. Trzy dzikie, bolesne ryki zamieniły się w potrójne chlipanie i pociąganie nosami.
Niall kołysał mnie w ramionach, jak malutkie dziecko. Poprawiał koc, który z niewiadomych przyczyn co chwila ze mnie spadał, starał się rozśmieszać, całował, przytulał. Mimo to, wciąż leżałam na gruzach życia, w otchłani bólu, w ogniu cierpienia, w morzu rozpaczy. We wszystkim, co wiąże się z bólem.
- Kochanie, spokojnie, będzie dobrze – mruczał Hazza do Rumii, obejmując silnie.
- Nie, nie będzie - jęczałam, ocierając łzy.
I tak w kółko od ponad godziny. Nic nie miało sensu. Totalna rozsypka serca. Nawet nie chce mi się zbierać tych kawałków i układać wszystko od nowa. Spróbuję za sześć miesięcy. Tak, wtedy będzie właściwa pora.
- Czemu nie mówiliście nam wcześniej? - przynajmniej Meggi trochę „otrzeźwiała z rozpaczy”. No tak, ona nie traci ukochanego na tyle czasu.
- Przepraszamy, tak jakoś... po prostu... - jąkał się Hazza.
- Dobra, okej, załóżmy, ze rozumiem – przerwała mu blondynka, wzdychając.
Zayn i Liam stwierdzili, że nie będą nam przeszkadzać i pojechali do swoich dziewczyn. Został tylko Harry i Niall, bo Louis siedział w aucie i czekał na nich.
- Danielle i Perrie? - drążyła Meg.
- Tak, jadą – odparł Niall.
- Harry! Ja też jadę! Czekaj, spakuję się! - wykrzyknęła rudowłosa.
- Rumia! - zatrzymał ją Loczek. - Nie możesz, masz szkołę. Bądź racjonalna, kochanie.
- Walić szkołę, Hazza – burknęła.
- Rumia! Proszę cię! - powiedział mocniejszym głosem. - Dobrze wiesz, że nie możesz pojechać. Masz szkołę, dziewczyny, znajomych. Rumia, przecież wiesz...
- Wiem – szepnęła, ponownie opadając w jego ramiona.
- Dziewczyny, my... kurde, my musimy już iść – szepnął Harry.
- Skarbie – jęknęła boleśnie rudowłosa, wtulając się w niego jak najmocniej.
- Będziemy dzwonili, pisali, rozmawiali na Skype. To tylko sześć miesięcy. Jesteś silna, dasz radę, wierzę w ciebie – głos drżał Hazzie, a po chwili po policzku spłynęła łza. Jedna, malutka łza.
Pociągnęłam nosem, starając się ponownie nie wybuchnąć spazmatycznym płaczem.
- Niall, błagam cię, przełóżcie to – szeptałam.
- Nie możemy, Zee – odparł Niall, całując mnie we włosy.
Zaraz odejdą. Zabiorą nasze serca i wyjdą z naszych umysłów na sześć miesięcy, pozostawiając smutek i samotność.
*** oczami Meggi ***
Ból w klatce powiększał się, łzy spływały powoli po policzkach, oczy szczypały, brakowało słów... Pożegnanie.
Rumia wprost darła się w ramionach Harrego. Wyrywała się, przytulała go, całowała, błagała, płakała... Serce pękało jej pewnie na milion kawałków. Wprost słyszałam, jak te szklane fragmenty uderzają o podłogę.
Zoey szeptała coś Niallowi na ucho, obejmując go silnie. Z jej oczu co chwile wypływały kolejne małe kropelki powszechnie zwane łzami. Ta silna, spokojna, zawsze opanowana Zee cierpiała. Boże, gdyby jej życie byłoby budynkiem, to pewnie groziłby zawaleniem.
A ja stałam bezradnie z boku, zagryzając usta do krwi. Nie ma ich. Nie będzie. Wszystko znika, zostaje wessane przez ich karierę. Cichy głos w mojej głowie mówił mi, że nie powinnam rozpaczać, bo za kim? Teraz uwaga – do akcji wtrąciło się serce, które krzyczało ze wszystkich sił jedno imię. Louis.
Czarna limuzyna zamruczała spokojnie, po czym rozległ się klakson. Nawołują ich do rozstania.
Harry po raz ostatni pocałował Rumię, wciskając jej coś do ręki. Przyjrzałam się uważniej przedmiotowi. Naszyjnik z zawieszką w kształcie litery H, która wysadzana była czymś na kształt diamentów.
Niall dał Zee przepiękną bransoletkę, o której kiedyś mi opowiadała. Oglądała ją, gdy wracała z rozmowy z chłopakami... wtedy, pod budką z lodami.
Mi nie dali nic, prócz silnych uścisków, pocieszeń i głaskań po (już większym) brzuszku.
Loczek i Horan wsiedli do auta, lecz zaraz odsunęli szyby, machając nam.
Siedział tam. Siedział tam z nią. Alison zarzucała włosami, śmiejąc się do rozpuku. Lou zaś siedział koło niej z zaciętą miną. Nasze spojrzenia się spotkały. Głębia niebieskich oczu, roztargane włosy... i olśniewający, nieśmiały uśmiech.
- Poczekaj, Marc – powiedział Tommo do kierowcy, wysiadając z limuzyny.
Podszedł do mnie powoli, by chwilę później stanąć ze mną twarzą w twarz.
- Meggi... - szepnął.
Nie potrafiłam nic z siebie wydusić, ale mój organizm chyba to zrozumiał, gdyż odpowiedzią, jaką dał chłopakowi była łza, która spłynęła po moim policzku. Lou otarł ją kciukiem, uśmiechając się delikatnie.
- Będzie dobrze, Meg. Powodzenia – mruknął.
- Przytul mnie, błagam – jęknęłam ze ściśniętym gardłem.
Objął mnie, przyciskając do siebie. Jego zapach wdarł się bezczelnie do mojego umysłu, wycierając ogromne buty na wspomnieniach. Obrazy majaczyły mi przed oczyma.
Wszystko leciało od początku. Każde chwile, zdarzenia, nasze słowa... Wszystko biegało w mojej głowie, uderzając w siebie czasem.
„- Jestem Louis - uśmiechnął się wyciągając do mnie rękę.”
„To tylko kolega... To tylko kolega... - wmawiałam sobie. „
Cisza często wiruje między ludźmi. Tańczy swoje egzotyczne tańce, wygina się, oplata giętkimi rękoma. Każdy potrzebuje jej kawałka, a gdy już go zyska, chowa szczelnie na dnie serca, zamyka i wyrzuca kluczyk. Rozwiązanie proste, acz przynoszące ulgę. Zawsze można sięgnąć do skrawka owej ciszy i zatańczyć razem z nią. I z muzyką. O tak, muzyka pociesza.
Ale nie tym razem. Wszelkie przekonywania chłopaków, błagania, proszenia nic nie dały. Po prostu nic. Trzy dzikie, bolesne ryki zamieniły się w potrójne chlipanie i pociąganie nosami.
Niall kołysał mnie w ramionach, jak malutkie dziecko. Poprawiał koc, który z niewiadomych przyczyn co chwila ze mnie spadał, starał się rozśmieszać, całował, przytulał. Mimo to, wciąż leżałam na gruzach życia, w otchłani bólu, w ogniu cierpienia, w morzu rozpaczy. We wszystkim, co wiąże się z bólem.
- Kochanie, spokojnie, będzie dobrze – mruczał Hazza do Rumii, obejmując silnie.
- Nie, nie będzie - jęczałam, ocierając łzy.
I tak w kółko od ponad godziny. Nic nie miało sensu. Totalna rozsypka serca. Nawet nie chce mi się zbierać tych kawałków i układać wszystko od nowa. Spróbuję za sześć miesięcy. Tak, wtedy będzie właściwa pora.
- Czemu nie mówiliście nam wcześniej? - przynajmniej Meggi trochę „otrzeźwiała z rozpaczy”. No tak, ona nie traci ukochanego na tyle czasu.
- Przepraszamy, tak jakoś... po prostu... - jąkał się Hazza.
- Dobra, okej, załóżmy, ze rozumiem – przerwała mu blondynka, wzdychając.
Zayn i Liam stwierdzili, że nie będą nam przeszkadzać i pojechali do swoich dziewczyn. Został tylko Harry i Niall, bo Louis siedział w aucie i czekał na nich.
- Danielle i Perrie? - drążyła Meg.
- Tak, jadą – odparł Niall.
- Harry! Ja też jadę! Czekaj, spakuję się! - wykrzyknęła rudowłosa.
- Rumia! - zatrzymał ją Loczek. - Nie możesz, masz szkołę. Bądź racjonalna, kochanie.
- Walić szkołę, Hazza – burknęła.
- Rumia! Proszę cię! - powiedział mocniejszym głosem. - Dobrze wiesz, że nie możesz pojechać. Masz szkołę, dziewczyny, znajomych. Rumia, przecież wiesz...
- Wiem – szepnęła, ponownie opadając w jego ramiona.
- Dziewczyny, my... kurde, my musimy już iść – szepnął Harry.
- Skarbie – jęknęła boleśnie rudowłosa, wtulając się w niego jak najmocniej.
- Będziemy dzwonili, pisali, rozmawiali na Skype. To tylko sześć miesięcy. Jesteś silna, dasz radę, wierzę w ciebie – głos drżał Hazzie, a po chwili po policzku spłynęła łza. Jedna, malutka łza.
Pociągnęłam nosem, starając się ponownie nie wybuchnąć spazmatycznym płaczem.
- Niall, błagam cię, przełóżcie to – szeptałam.
- Nie możemy, Zee – odparł Niall, całując mnie we włosy.
Zaraz odejdą. Zabiorą nasze serca i wyjdą z naszych umysłów na sześć miesięcy, pozostawiając smutek i samotność.
*** oczami Meggi ***
Ból w klatce powiększał się, łzy spływały powoli po policzkach, oczy szczypały, brakowało słów... Pożegnanie.
Rumia wprost darła się w ramionach Harrego. Wyrywała się, przytulała go, całowała, błagała, płakała... Serce pękało jej pewnie na milion kawałków. Wprost słyszałam, jak te szklane fragmenty uderzają o podłogę.
Zoey szeptała coś Niallowi na ucho, obejmując go silnie. Z jej oczu co chwile wypływały kolejne małe kropelki powszechnie zwane łzami. Ta silna, spokojna, zawsze opanowana Zee cierpiała. Boże, gdyby jej życie byłoby budynkiem, to pewnie groziłby zawaleniem.
A ja stałam bezradnie z boku, zagryzając usta do krwi. Nie ma ich. Nie będzie. Wszystko znika, zostaje wessane przez ich karierę. Cichy głos w mojej głowie mówił mi, że nie powinnam rozpaczać, bo za kim? Teraz uwaga – do akcji wtrąciło się serce, które krzyczało ze wszystkich sił jedno imię. Louis.
Czarna limuzyna zamruczała spokojnie, po czym rozległ się klakson. Nawołują ich do rozstania.
Harry po raz ostatni pocałował Rumię, wciskając jej coś do ręki. Przyjrzałam się uważniej przedmiotowi. Naszyjnik z zawieszką w kształcie litery H, która wysadzana była czymś na kształt diamentów.
Niall dał Zee przepiękną bransoletkę, o której kiedyś mi opowiadała. Oglądała ją, gdy wracała z rozmowy z chłopakami... wtedy, pod budką z lodami.
Mi nie dali nic, prócz silnych uścisków, pocieszeń i głaskań po (już większym) brzuszku.
Loczek i Horan wsiedli do auta, lecz zaraz odsunęli szyby, machając nam.
Siedział tam. Siedział tam z nią. Alison zarzucała włosami, śmiejąc się do rozpuku. Lou zaś siedział koło niej z zaciętą miną. Nasze spojrzenia się spotkały. Głębia niebieskich oczu, roztargane włosy... i olśniewający, nieśmiały uśmiech.
- Poczekaj, Marc – powiedział Tommo do kierowcy, wysiadając z limuzyny.
Podszedł do mnie powoli, by chwilę później stanąć ze mną twarzą w twarz.
- Meggi... - szepnął.
Nie potrafiłam nic z siebie wydusić, ale mój organizm chyba to zrozumiał, gdyż odpowiedzią, jaką dał chłopakowi była łza, która spłynęła po moim policzku. Lou otarł ją kciukiem, uśmiechając się delikatnie.
- Będzie dobrze, Meg. Powodzenia – mruknął.
- Przytul mnie, błagam – jęknęłam ze ściśniętym gardłem.
Objął mnie, przyciskając do siebie. Jego zapach wdarł się bezczelnie do mojego umysłu, wycierając ogromne buty na wspomnieniach. Obrazy majaczyły mi przed oczyma.
Wszystko leciało od początku. Każde chwile, zdarzenia, nasze słowa... Wszystko biegało w mojej głowie, uderzając w siebie czasem.
„- Jestem Louis - uśmiechnął się wyciągając do mnie rękę.”
„To tylko kolega... To tylko kolega... - wmawiałam sobie. „
„-
Kocham cię. „
„-Głupio mi to mówić, ale jesteś zakochana. I to strasznie.„
„-Głupio mi to mówić, ale jesteś zakochana. I to strasznie.„
„-
Harry, ona powiedziała, że mnie kocha, że jestem przystojniakiem
i, że tak mniej więcej możemy być razem !„
„-
Kocham cię - szepnąłem jej po raz kolejny do ucha.„
„-
Meggi, nigdy mi nie przeszkadzałaś. Nigdy. I nigdy nie będziesz.
„
„Louis,
nasza bajka się skończyła...”
„-
Niall... - zachlipała, przytulając się do mnie. - Meggi chciała
popełnić samobójstwo. „
„-
Kocham cię, Lou... - szepnęła, po czym zamknęła oczy, ponownie
zasypiając. „
„- Nie wyjeżdżam - posłałam głodomorowi ciepły uśmiech.„
„- Nie wyjeżdżam - posłałam głodomorowi ciepły uśmiech.„
„-
Obiecujesz, że zawsze będziesz przy mnie? Mimo wszystko? Mimo
problemów, niespodzianek i kłopotów będziesz mnie kochał?
Obiecujesz?
- Obiecuję - odparł, przytulając mnie mocniej. „
- Obiecuję - odparł, przytulając mnie mocniej. „
„Zrobiliśmy
to. Z dumą twierdzę, że to zrobiliśmy. „
„Więc
„Żegnaj Louisie?”. Tak mam powiedzieć? Mam się pogodzić z
tym, że zostałam samotną, nastoletnią mamą? „
„-
Nie, Zee, nie straciłem. Nadal ją kocham. Nadal jest dla mnie
najważniejsza.
„
„- Louis, nie przychodź tu więcej. To nie ma sensu.”
„- Louis, nie przychodź tu więcej. To nie ma sensu.”
…
-
Louis, skarbie! - piskliwy głos Alison przerwał wszystko.
Oderwałam się od Lou, kładąc mu dłoń na klatce.
- Jedź, jedź już – szepnęłam.
- Meg, trzymaj się – mruknął, a jego dłoń znalazła się na moim zaokrąglonym brzuszku. - Trzymajcie – poprawił się z uśmiechem, po czym wsiadł do auta.
Limuzyna odjechała, a samotność zapukała do naszych serc.
Oderwałam się od Lou, kładąc mu dłoń na klatce.
- Jedź, jedź już – szepnęłam.
- Meg, trzymaj się – mruknął, a jego dłoń znalazła się na moim zaokrąglonym brzuszku. - Trzymajcie – poprawił się z uśmiechem, po czym wsiadł do auta.
Limuzyna odjechała, a samotność zapukała do naszych serc.
Pomęczyłyśmy was ;>
Rozdział się podobał? :D
GOL: <klik> jak wam się podoba 2 rozdział? :)
Komentujcie słodziutkie xd
Margol xx
świtny jak zawsze! Może jest jeszcze sznsa dla Meg i Lou:*
OdpowiedzUsuńGaśka xxx:)
O.o boże jak on do niej podszedł te jego ciepłe słówka *.* Mam nadzieje że wrócą do sb ;* Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńHej! xx
OdpowiedzUsuńBoże, rozdział jest... niesamowity! Po prostu się poryczałam. ;( Wy wiecie jak wpłynąć na emocje człowiek i chwała Wam za to ! :**
Kurcze... cały czas mam nadzieję, że jednak Meg i Lou do siebie wrócą i stworzą piękną rodzinkę :p.
Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów! :D
Pozdrowienia
Gośka xx
Śliczny. Ja też sobie popuściłam łezkę xD
OdpowiedzUsuńCzemu taki krótki rozdział? ;) Więcej bym chciała :P
Czekam na następny z niecierpliwością. Ciekawam, jak to się tam rozwinie ;>
Pozdrawiam :*
`Misiek.