Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 48

Coco: przy pisaniu tego rozdziału, słuchałam Ed'a Sheeran'a - All Songs on+. Ale oczywiście, jeżeli ktoś za nim nie przepada albo po prostu chce czytać "po cichu" to nie ma sprawy. Tak tylko... :) [coś, co daje mi wenę, niekoniecznie musi pasować do atmosfery rozdziału]

*** oczami Harry'ego ***
Z ogromnym trudem oderwałem się od idealnych warg Rumii. Mimo, że doskonale znałem każdy szczegół jej twarzy, wciąż zapierała mi dech w piersiach. Była niesamowicie idealna i piękna. Gdybym mógł nigdy nie wypuściłbym ją z ramion. Chciałem ją chronić, zapewnić bezpieczeństwo... Za każdym razem, gdy nie czułem jej przy sobie, bałem się. Bałem się, że mogę ją stracić. A nie mogłem. Nie przeżyłbym rozstania, za bardzo ją kocham.
Splotłem nasze palce, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech. Wyglądała, jak anioł. Mój osobisty, cudny anioł. Spuściła wzrok, przygryzając wargę, a ja miałem ochotę zamknąć ją w uścisku i już nigdy nie wypuszczać. Była urocza. Spojrzałem na jej nogi. Stąpała delikatnie, jakby wcale nie dotykała podłoża. Ideał...
- Harry – pstryknęła palcami przed moimi oczami.
- Em... - wydusiłem, wbijając w nią wzrok.
- Nie słuchałeś mnie, prawda?
- Przepraszam – szepnąłem, całując ją w czoło.
- To jest ostatnia szansa, Styles – zaśmiała się cicho, ponownie łapiąc mnie za rękę.
Weszliśmy do domu, który wypełniony był głosami naszych przyjaciół. Słyszałem donośny śmiech Zayn'a i krzyk Niall'a. Gdy weszliśmy do pokoju Malik siedział na blondynie, ciągnąć go za włosy.
- Zayn, zostaw go! - zawyła Zoey.
- Ej, ludzie, przecież William śpi! - Rumia starała się ich przekrzyczeć.
- Spokojnie, Meggi jest z nim za domem – Louis posłał jej ciepły uśmiech.
- Wio, Horan, wio! - Zayn wydawał się być zupełnie niezainteresowany otaczającym go światem. Cóż, dla niego liczył się tylko farbowany „rumak”, na którym starał się siedzieć.
- Złaź ze mnie, idioto – wydusił Niall między atakami śmiechu.
- Dalej! W stronę słońca, mój towarzyszu. Czym prędzej! Wio, wio! - Mulat klepał blondyna po tyłku, na co ten wydawał rozpaczliwe jęki.
- Zayn, przestań, kręgosłup mi pęka.
- Mój stary, wierny druhu, nie umieraj! Tyle lat przeżyliśmy ze sobą! Już czas na twą końską duszę... - „płakał jeździec”.
- Końską duszę? No weź! Co ja jestem?
- Raczej „kim ja jestem”, Nialler. Ale nieważne. Mój kochany rumaku! Tyle stepów przebyliśmy, tyle razy obiłem sobie tyłek o twój niewygodny grzbiet! Tyle...
- Zayn, to nie jest romantyczne – westchnął Irlandczyk.
- J-jak to nie jest?
- No nie jest. Obijanie sobie tyłka nie w sobie niczego, co wzruszałoby kobiety i dzieci.
- A ty co, dziecko jesteś? Boże, Niall, za grosz w tobie uczuć – Malik przewrócił oczami, odchodząc od chłopaka. Nagle zatrzymał się, odwracając w jego stronę – Mimo wszystko, mój druhu, będę tęsknił. Żegnaj.
Ostatnie pociągnięcie nosem Zayn'a i wybuch śmiechu w salonie. Cały się trzęsłem. Odstawili naprawdę dobre przedstawienie. I te łzy w oczach bruneta... moim ciałem ponownie zawładnęły wstrząsy. Nie mogłem się opanować.
- Harry... - usłyszałem koło swojego ucha.
Rumia wspięła się na palcach, uśmiechając do mnie delikatnie. Wiedziałem, co co jej chodzi. Odchrząknąłem głośno, mając nadzieję, że rozbawienie już minęło. Jeszcze jeden wdech i mogłem zacząć.
- Cicho bądźcie, mamy propozycję – przemówiłem, niczym Obama.
No może niezupełnie. Zacząłem wyobrażać sobie prezydenta Anglii w dresach, mówiącego typowym slangiem młodzieży. Znowu zacząłem się śmiać. Na mojej dłoni zacisnęły się palce Rumii. Tak, tak, już spokojnie.
- Dobra – westchnąłem ciężko, próbując wymazać z pamięci ostatnie wyobrażenia – Co powiecie na dwa dni wolnego? Pomyślałem... pomyśleliśmy sobie... – szybko się poprawiłem, patrząc na dziewczynę, wtulającą się w mój bok – Och, może pojedziemy w ten weekend nad jezioro? - wypaliłem wreszcie.
- Jasne, ja jestem za – Zayn podniósł rękę do góry.
- Ale wiesz, że Perrie też pojedzie? - spytałem.
Twarz chłopaka spoważniała. Wpatrywał się w coś za mną, niewidzącym wzrokiem.
- Ej – Liam pstryknął mu palcami przed twarzą.
- Co? A, tak. No dobra, Perrie też jedzie – mruknął lekceważąco.
- Okej, Niall? - przyjrzałem się blondynowi.
- Jasne, nie ma sprawy, z chęcią. Tylko wiesz, trzeba powiadomić Paula.
- Jeżeli ty jedziesz, to ja też – Zoey cmoknęła chłopaka w policzek.
- Super. Liam? - kontynuowałem.
- Musiałbym porozmawiać z Danielle... Ale oczywiście, jeżeli tylko się zgodzi, to jestem na tak – uśmiechnął się.
- Genialnie! Louis, a ty? - spojrzałem na przyjaciela, który siedział zamyślony kilka kroków od nas.
- Um... - widocznie wyrwałem go z jakiegoś transu – Nie mam nic przeciwko, tylko wiesz... Każdy z was z kimś jedzie... a ja... nie mam przecież... i dlatego... nie jestem pewien, czy...
- Lou – zaśmiałem się cicho. - Spokojnie. Meg też z chęcią pojedzie, mogę się założyć.
- W takim razie cała ekipa! Już czuję te melanże – Malik uśmiechnął się pod nosem.
- A Will? - nagle, ni stąd, ni zowąd pojawiła się Meggi z chłopcem na rękach.
- Tego nie przemyślałem – odparłem cicho, skruszony.
Dziewczyna wbiła wzrok w swojego syna, gorączkowo myśląc nad wyjściem z sytuacji.
- Moja mama... - mruknął cicho Tommo.
- Co twoja mama? - zdziwiłem się.
- Moja mama chętnie z nim zostanie. Znaczy, mama i siostry. Lottie będzie w siódmym niebie.
- Ale przecież... one mnie jeszcze nie znają – mama chłopca chyba nawet pobladła.
- Nawet nie wiesz, jak się mylisz. Lottie ciągle czyta o tobie jakieś fakty, ciekawostki. Szuka zdjęć Williama, nas... Gdy rozmawiam z nimi przez telefon, cały czas prosi mnie, żebyśmy do nich w końcu przyjechali. Jesteśmy ze sobą od.... em... przepraszam... Byliśmy ze sobą prawie rok i nie zdążyłaś ich jeszcze poznać.
- Mam pomysł! Meg, pojedziesz z Williamem i Louisem do jego mamy i zostawicie u niej malca. Gdy będziemy wracali, odbierzemy go, a przy okazji przenocujemy. Przecież możemy trochę przedłużyć ten wypad, prawda? - Liam poruszał śmiesznie brwiami.
- Niby tak – uśmiechnąłem się szeroko.
- W takim razie wszystko załatwione – Zayn klasnął w dłonie.
Nie mogłem oderwać wzroku od Louisa. Patrzył się na Meg, jak na królową. Jak na kogoś tak perfekcyjnego, że aż nierealnego. Oczy mu się świeciły, a to naprawdę rzadkie u kogoś takiego, jak on.
- On ją ciągle kocha, prawda? - szepnąłem do ucha Rumii, korzystając z nieuwagi reszty.
- Tak, i to bardziej, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić...

*** oczami Louisa ***
Umieram. Ile można nie oddychać? Czy w ogóle można o tym zapomnieć? Siedzieć w bezruchu, nie nabierając powietrza do płuc? Jak długo człowiek jest w stanie wpatrywać się w jeden obiekt? Jak szybko może bić serce? Czy uczucie gorąca i dreszcze na plecach są normalne?
Wszystkie te pytania miały prostą odpowiedź. Przy
niej wszystko było naturalne. Klarowne. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Nawet gdyby ktoś zaczął do mnie krzyczeć, nie słyszałbym go. Liczyła się tylko ona i każdy jej najmniejszy ruch. Uniosła kąciki ust, mrugnęła, odgarnęła włosy z twarzy, zakołysała się na stopach, ucałowała Will'a w główkę, zagryzła wargi... Wszystko to sprawiało, że zamieniałem się w robota. Siedzącą maszynę, której temperatura podniosła się o zbyt wiele, by żyć. Miałem wrażenie, że płonę żywcem. Motyle w brzuchu fruwały, obijając się o mój żołądek. Skręcało mnie, dosłownie. Lodowate dreszcze, biegające po moich plecach, niczym stado koni, kontrastowało się z tym ogniem we mnie... Ona, ideał, obiekt marzeń i snów... Meggi.
Spojrzała na mnie. Czas chyba zatrzymał się w miejscu. Rozmowa moich przyjaciół zupełnie do mnie nie docierała. Jakbym siedział w kloszu. Głosy, śmiechy... to wszystko odbijało się ode mnie, nic nie dając. Widziałem jej niebieskie oczy, wpatrujące się we mnie. Nawet z pięciu metrów, które nad dzieliło, widziałem jak błyszczą jej tęczówki. Uśmiechnęła się. Delikatnie, nieśmiało, ale jednak. Też się uśmiechnąłem. Niesamowite. Czułem się taki beztroski i szczęśliwy... jak nigdy wcześniej.
Po moim idiotycznym zachowaniu na wiadomość o ciąży, nie byłem szczęśliwy. Nie tak szczerze, tak naturalnie jak wtedy, gdy się do mnie uśmiechnęła.
Alison... nie, to nie było to. Chwilowy punkt zaczepienia, tymczasowa przystań, nic więcej. Ktoś, z kim mogłem się zabawić, oderwać od bólu i wyrzutów sumienia. Zawsze marzyłem o synu, a gdy już go miałem, uciekłem. Jak ostatni tchórz obwiniłem za to wszystko Meg i odszedłem. Miałem same siostry, marzyłem o bracie! A syn... Boże, to było coś, o czym nie śmiałem marzyć. Coś, co dałoby mi dożywotnią radość. A potem? Co się ze mną stało? Dlaczego nie doceniłem tego, co zaoferowało mi życie? Los podarował mi najpiękniejszy prezent na świecie...
dziecko. Gdy patrzyłem na Williama, czułem się podle. Ciągle szeptałem do niego, że go przepraszam, że nie tak to miało wyglądać. Było mi wstyd. Nie chciałem go. Gdyby tylko mnie rozumiał... gdyby dowiedział się, jaką nienawiścią darzyłem w tamtym momencie jego mamę... nie chciałby mnie, tak jak ja nie chciałem kiedyś jego. Dlatego za każdym razem, gdy go spotykałem, przepraszałem go w myślach, lub po prostu mówiąc mu to. Synku, przepraszam cię. Tak bardzo chciałbym cofnąć czas. Dlaczego nie kochałem cię od samego początku? Przepraszam.
Wszyscy mi mówili, że William jest do mnie podobny. Że mamy te same rysy twarzy, ten sam układ nosa, ust... Ale było coś, co miał po Meggi. A w sumie i po mnie, i po niej. Niebieskie oczy. Nigdy, przenigdy nie widziałem kogoś, kto miałby tak hipnotyzujący wzrok. Jego tęczówki były niesamowite. Ten kolor, ten błysk...
Kochałem Williama.
I Meggi...

*** sobota, oczami Zoey ***
Słońce. Słońce. Słońce. To jedyne, co przychodziło mi na myśl. Gorąco opanowało cały Londyn. To dość dziwne, na tamtejszy klimat. Mimo to, dosłownie rozpływałam się pod wpływem temperatury. Niall opierał się o maskę czarnego auta, ja o niego. Rumia usiadła na chodniku, wyciągając nogi przed siebie, żeby się opalić. Tak, ona i opalenizna. Co ma piernik do wiatraka? Nigdy nie mogła się opalić. Taki chodzący białas. Liam i Zayn siedzieli po obu jej stronach, pijąc litry wody.
- Gdzie oni są? - Malik akcentował każde słowo.
- Nie wiem. Louis miał już dawno wrócić – Li przewrócił oczami.
- Ile można jechać po dwie dziewczyny? Boże! - Mulat wstał z ziemi z impetem. - Zaraz pojedziemy bez niego.
- Zayn, spokojnie, Lou dzwonił, że są korki. Za dziesięć minut będą – Meggi stała w cieniu, kołysząc Williama na rękach.
- To samo mówił, gdy wyjeżdżał – burknęła Rumia, oglądając swoją „opaleniznę”.
- Załaduję wasze walizki do auta – orzekł Harry, wychodząc z domu z kilkoma torbami.
Podszedł szybko do drugiego auta, stojącego za czarnym Mercedesem. Chłopak wrzucił bagaże do bagażnika, po czym głośno go zatrzasnął.
- Brakuje tylko Perrie, Louisa i Danielle, tak? - spytał, sięgając po wodę z samochodu.
- Tak – warknął Zayn.
- Co jest? - zmierzyłam Mulata wzrokiem.
- Dlaczego Pers ma z nami jechać? Co to jest? Jeżeli Liam jedzie z Dan, to ja muszę z Perrie? Nie!
- Wyobrażasz sobie jej minę, gdyby dowiedziała się, że jej ze sobą nie zabrałeś? - Rumia uniosła znacząco brwi.
Nastolatek westchnął głośno, kiwając jej potakująco głową. Rums miała rację. Jedno nie dawało mi spokoju – dlaczego Malik tak bardzo nie chce, żeby jego dziewczyna spędziła z nami weekend?
- Pewnie się pokłócili – usłyszałam szept Nialla.
Zerknęłam na niego zdziwiona.
- Skąd wiedziałeś o czym myślę?
- Zoey, znam cię – mruknął, całując moją szyję.
- Jesteś kochany, wiesz? - zaśmiałam się cicho, gdy zassał skórę.
Jak nic będzie ślad. - Nawet, gdy robię ci malinki? - poczułam, że się uśmiecha.
- Nawet wtedy.
- Urocze – szepnął, przyciskając mnie mocniej do swojej klatki.
Przymknęłam oczy, odchylając głowę. Czułam na swojej twarzy oddech Niall'a, przesycony zapachem mięty. Gdy zerknęłam w górę, mój wzrok napotkał dwie niebieskie tęczówki, wpatrujące się we mnie usilnie.
- Masz piękne oczy – westchnęłam, kładąc dłoń na policzku blondyna.
- Naprawdę? - zaśmiał się cicho.
- Naprawdę. Mogę w nich tonąć...
- A będę mógł skoczyć ci na ratunek? - przechylił głowę, naciskając bardziej na moją dłoń.
Przejechałam kciukiem po jego policzku, by wreszcie trafić na usta.
- Jak to sobie wyobrażasz? - spytałam.
- No nie wiem... Mógłbym na przykład zamknąć nas w jednym pokoju dzisiaj wieczorem i zaopiekować się tobą – jego twarz oblała się siarczystym rumieńcem.
- Słodko się czerwienisz – mruknęłam.
- Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem – udawał obrażonego.
Odwróciłam się w jego stronę, kładąc dłonie na jego klatce. Palcami kreśliłam przeróżne wzory, uśmiechając się pod nosem.
- Jesteś pewien? - podniosłam wreszcie wzrok.
Chłopak położył ręce na moich plecach, przytulając do siebie. Czułam ciepło jego ciała i na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.
Kocham Cię.
-
Jak niczego innego – szepnął cicho.
-
Są! - usłyszałam okrzyk radości Rumii.
Spojrzałam na koniec ulicy. Taksówka wprost pędziła w naszą stronę. Gdy auto było zaledwie kilka metrów od nas, kierowca nagle zahamował. Drzwi pasażera otworzyły się, a chwilę później na ulice wyskoczył starszy, przerażony pan.
- Ty chuliganie! Wandalu! Ty niewychowany smarkaczu! Gówniarzu! Ty... ty... dawaj auto! Zaraz wezwę policję! - krzyczał, wygrażając się pięścią.
Drzwi kierowcy otworzyły się. Louis wysiadł szybko, po czym pomógł wydostać się z auta Perrie i Danielle. W tym czasie taksówkarz zdzierał sobie gardło, wyzywając Tommo od najgorszych. Dan od razu podbiegła do Liama, a Pers powoli podeszła do Zayn'a, by po chwili zatonąć w jego masywnych ramionach. Lou podszedł do zbulwersowanego faceta, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Dobra, spokojnie. Nim nie zająłem pana miejsca, mówił nam pan o swojej wnuczce, prawda?
- No tak – mężczyzna widocznie doznał szoku, ponieważ jego twarz przybrała kolor papieru.
- Powiedział pan, cytuję „Eve jest wielką fanką jakiegoś boysbandu... One Reduction? Jakoś tak. Od zawsze marzyła, żeby pojechać na ich koncert, ale zawsze bilety były wyprzedane w kilka godzin i mój skarbik nie zdążał.” To akurat doskonale zapamiętałem – chłopak puścił starszemu panu oczko, co było trochę niekulturalne. - Po pierwsze, nie One Reduction, ale One Direction. Po drugie, jestem członkiem tego zespołu, a ty czterech tu to reszta. Po trzecie, tu jest wizytówka naszego managera. Niech pan do niego zadzwoni za tydzień i powie, że proszę go, aby dał Eve bilet. Będzie wiedział, o co chodzi. Poda pan adres domu wnuczki, a Paul przyśle bilet pocztą. Może nawet znajdziemy jakąś wejściówkę VIP. To chyba tyle. Przepraszam, że trochę zadusiłem panu auto, ale bardzo się spieszymy. Miłej pracy, do widzenia.
I tak po prostu, jakby nigdy nic, uścisnął taksówkarzowi rękę, po czym oddalił się. Facet stał blady jak ściana, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Jego oczy przypominały dwie duże, brązowe piłeczki. W jego kieszeni zadzwonił telefon. Drżącą ręką wyciągnął urządzenie, a następnie skinął głową w naszą stronę. Podziękował cicho, wsiadając do auta. Gdy odjeżdżał jego twarz powoli nabierała kolorów, a oczy przybierały naturalne kształty.
Spojrzałam na Louisa z rozdziawioną buzią.
- Lou?! - wykrzyknęłam.
- Potem wam opowiem – zaśmiał się, kołysząc na stopach. - Jedziemy?
- Jedziemy – wybuchnął śmiechem Harry, otwierając drzwi czarnego Mercedesa przed Rumią.

*** oczami Meggi ***
Siedziałam w aucie, między Louisem a Williamem, który spał słodko z foteliku. Harry był kierowcą. Rumia siedziała na przednim siedzeniu pasażera, słuchając muzyki. Jechaliśmy już półgodziny. Nie minęło nawet pięć minut jazdy, a Will zasnął głęboko.
Spojrzałam na Lou. Wpatrywał się w krajobraz za oknem, śpiewając coś cicho. Wyjęłam słuchawkę z jego ucha, po czym wetknęłam ją w swoje. Chłopak zmierzył mnie zaciekawionym spojrzeniem.
- Ed Sheeran – uśmiechnęłam się cicho.
- Give me love – dodał, spoglądając na mnie nieśmiało.
Wstrzymałam oddech, nie mogąc oderwać wzroku od jego błyszczących tęczówek.
- To tytuł – mruknął, widząc moje zmieszanie.
- Wiem – odparłam równie cicho.
- Ale... - wziął głęboki oddech, zamykając oczy. - Nie musi być tylko tytułem.
- Louis...
- Przepraszam – uciął krótko, wbijając wzrok w przemijające obrazy za szybą.
Niepotrzebnie mi przerwałeś...
Kilka razy obróciłam w palcach słuchawkę.
- Masz – podałam mu końcówkę.
Skinął głową, wciskając ją w swoje ucho. Chłopak odblokował swojego iPod'a, po czym szybko przesunął palcem po ekranie.
Kris Allen – Be My Lady.
- Kurwa – warknął, widząc tytuł kolejnej piosenki. - Kto mi to wgrał?!
- Co? - Harry spojrzał w lusterko, by widzieć przyjaciela.
- Be My Lady, Allena. Wgrałeś to? - starał się uspokoić.
- A, to. Wgrałem kilka dni temu. Niezłe, nie? Tekst jest bardzo ciekawy. Taki dwuznaczny.
- Dwuznaczne to ty masz spojrzenie. Możesz nie zgrywać swoich piosenek na mojego iPod'a? Nie mam zamiaru teraz płakać – burknął.
- Jasne, przepraszam – Styles posłał Rumii smutne spojrzenie, na co ta wzruszyła ramionami.
Nie mam zamiaru teraz płakać. O co w tym chodziło? Zerknęłam na chłopaka. Zaciskał zęby, oddychając ciężko. Po chwili w jego oczach dostrzegłam łzy. Jeszcze bardziej wykręcił się do mnie plecami. Szybkim ruchem wyłączył urządzenie. Wsunął je do kieszeni wraz ze słuchawkami. Jego palce zaciskały się mocno na odtwarzaczu. Strach...Moje ciało przeszyły dreszcze. Przed oczami pojawiła mi się tamta scena... tamta twarz... tamten gniew. Zaczerpnęłam głośno powietrze, spuszczając wzrok. Rozdrapywane rany nigdy się nie zagoją jak mawiała babcia...

*** trzy godziny później, oczami Rumii ***
- Doncaster! - wykrzyknął Harry, uśmiechając się szeroko.
Spojrzałam na znak przy drodze. Na zielonej tablicy widniał biały napis z nazwą miejscowości. Obróciłam się w stronę tylnych siedzeń. Meggi rysowała coś w zeszycie, spoglądając co chwila na Williama. Louis spał smacznie z głową przy szybie.
- Dojechaliśmy – uśmiechnęłam się do przyjaciółki.
- Fajnie – odparła cicho, zagryzając wargi.
- Jeżeli boisz się o spotkanie z rodziną Louisa, to spokojnie. Harry opowiadał mi, że są cudowni. Na pewno cię polubią – puściłam jej oczko.
- Za dobrze mnie znasz – zaśmiała się nerwowo. Mimo to w jej oczach widziałam ulgę.
Trafiłam.
-
Louis! - krzyknął Styles.
Chłopak mruknął coś pod nosem. Po chwili przeciągnął się, ziewając głośno.
- Spójrz, Lou – Loczek wyciągnął przed siebie rękę, wskazując na śliczny dom po lewej stronie ulicy.
- Już jesteśmy? - zapytał Tommo zdziwiony.
- Brawo za spostrzegawczość.
- Dzięki.
- A tak w ogóle, to dlaczego nie pojechaliście w drugim aucie? Przecież były jeszcze dwa wolne miejsca – spytała Meg.
- Stęskniłem się za mamą Louisa i jego siostrami– zaśmiał się Harry, parkując na podjeździe.
Wyskoczyłam z samochodu, przeciągając się. Nie minęło kilka sekund, a już z domu wybiegły dwie dziewczynki.
- Louis! - wykrzyknęły jednocześnie, wprost rzucając się na chłopaka stojącego tuż przy mnie.

- Pheobe, Daisy, ale wyrosłyście! - zaśmiał się, tuląc je do siebie.
- Kto to? - jedna z bliźniaczek wskazała palcem na mnie.
- To jest Rumia, moja dziewczyna – Harry dumnie objął mnie ramieniem, uśmiechając się.
- Ładna – usłyszałam opinię z ust dziewczynki.
- Dzięki – zaśmiałam się. - Ty też jesteś bardzo ładna.
- Jestem ładniejsza niż Daisy? - Pheobe pokazała mi rząd zębów w szerokim uśmiechu.
- Obie jesteście prześliczne – odparłam szybko.
Bliźniaczki zaczęły się kłócić o urodę. Louis nieumiejętnie starał się je uspokoić, tłumacząc, że i jedna, i druga jest zabójczo ładna. Z domu wyszły starsze siostry w towarzystwie mamy.
- Boo Bear! - kobieta uwiesiła się chłopakowi na szyi.
- Mamo, błagam, nie nazywaj mnie tak – odparł.
- Zawsze będziesz moim Boo. Och, ty pewnie jesteś Rumia – pani Jay zamknęła się w serdecznym uścisku.
- Miło mi panią poznać – uśmiechnęłam się do niej szeroko.
- Mi ciebie też, kochanie – odpowiedziała.
Fizzy i Lottie podeszły do mnie, by po chwili grzecznie się przywitać. Zerknęłam na Meggi. Stała z tyłu, trzymając Williama na rękach. Widziałam jej drżącą brodę.
Nie płacz...
- Lottie, proszę, przywitaj się z Meg, jest trochę... zagubiona – szepnęłam do ucha dziewczynie.
Nastolatka skinęła głową. Podeszła szybko do mojej przyjaciółki. Twarz blondynki uległa drastycznej zmianie. Z przerażonej i osamotnionej Margaret, stała się radosna i odważna.
Mówiłam, że będzie dobrze.

*** oczami Louisa ***
Mama odciągnęła mnie na bok, nie przestając posyłać sztucznych uśmiechów w stronę reszty.
- Nie podoba mi się to, co zrobiłeś. Bardzo mnie to boli, Louis. Nie tak cię wychowałam – kobieta zmierzyła mnie wzrokiem, dokładnie wymawiając każde słowo.
- Ale... - próbowałem się bronić.
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz syna? Że twoja dziewczyna była w ciąży? Że w ogóle tak długo jesteś z Meggi! - przerwała mi natychmiast. W jej oczach widziałem gniew pomieszany z bólem.
- Nie jestem z Meggi – odparłem cicho.
- Słucham? - z tonu jej głosu wyczułem, że naprawdę może być ze mną źle.
- Rozstaliśmy się, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży.
- Gdy ona się dowiedziała, czy gdy ty się dowiedziałeś?
- Ja – ledwie wydusiłem.
- Mam rozumieć, że zostawiłeś ją, bo zaszła w ciążę? Proszę cię, powiedz że nie.
- Kiedyś ci obiecałem, że nie będę kłamał, więc nie wymuszaj na mnie nieprawdy.
- Louis... - kobieta zrobiła krok w tył. - Zawiodłeś mnie.
- Sam siebie zawiodłem, mamo. Pojechałem do Meggi, ona powiedziała mi, że będziemy mieli dziecko, ja zacząłem krzyczeć, obwiniać ją... potem wybiegłem z domu. Taki niemy koniec naszego związki. Minął tydzień, może dwa, zacząłem rozumieć, co zrobiłem.
- Więc dlaczego jej nie przeprosiłeś? - szepnęła.
- Bo było mi wstyd. Z jednej strony chciałem znów poczuć ją przy sobie, a z drugiej na samą myśl o tym było mi niedobrze. Brzydziłem się siebie, swojego zachowania. Potem urodził się William. Mamo, oszalałem. Kocham go nad życie i...
- Mam syna, wiem jak to jest – uśmiechnęła się delikatnie.
- Właśnie. To coś niesamowitego. Mógłbym oddać za niego życie. Za niego i za Meg.
- Ty... ty ją kochasz? Nadal? - wbiła we mnie zdziwione spojrzenie.
- Tak.
Kobieta westchnęła z ulgą.
- Myślałam, że ją zostawiłeś i już nic do niej nie czujesz. Ale... ale jeżeli ty ją kochasz... Lou, będzie dobrze – nagle poczułem wokół siebie jej ręce. Zamknęła mnie w szczelnym uścisku.
- Co mam zrobić, żeby ją odzyskać? Ona się mnie boi. Odsuwa się, gdy staram się być bliżej niej...
- Przestań się babrać z drobnostkami. Zrób coś poważnego, a nie jakieś małe czyny. Myślisz, że przysuwanie się do niej jest czymś ważnym? Wątpię. Gdybyś... gdybyś ją pocałował, myślę że to by coś zmieniło.
- Pocałował? - powtórzyłem osłupiały.
- Nie mów, że nie wiesz jak to się robi – zaśmiała się cicho, odwracając. - Chodź, zrobiłam naleśniki.

*** oczami Meggi ***
- To chyba wszystko. A, tu ma pani jeszcze krem, gdyby... - tłumaczyłam.
- Po pierwsze, jakiej pani? Jestem Jay. Po drugie, wychowałam pięcioro dzieci, wiem wszystko o maluchach.
- No tak – speszyłam się. - Gdyby coś, jestem pod telefonem.
- Nie będzie takiej potrzeby. Meggi...
- Tak?
- Daj szansę mojemu synowi. On naprawdę cię kocha – Jay puściła mi oczko, po czym przytuliła. - Jedźcie już. Miłego weekendu.
- Dziękuję – wyjąkałam, zaskoczona jej słowami.
Podeszłam do chłopca leżącego na kanapie.
- Pa, synku. Trzymaj się – pocałowałam Williama w główkę.
Jeszcze raz spojrzałam na kobietę, i ruszyłam w stronę drzwi.
- Do widzenia.
- Pa, Meg. Pamiętaj, co ci mówiłam – pomachała mi, gdy wsiadałam do auta.
- Będę... - szepnęłam do siebie, zatrzaskując drzwi.
- Kierunek – jezioro! - wykrzyknął Harry, odpalając Mercedesa.
Zapięłam pas, posyłając nieśmiały uśmiech w stronę Louisa, wyglądającego za okno.
On naprawdę cię kocha...

***
oczami Zoey ***
- Niall, puść! - śmiałam się, okładając chłopaka pięściami.
Blondyn przewiesił mnie przez swoje ramię.
- Idziemy do naszego domku! - tłumaczył, rozbawiony.
Chwilę później wszystko się zmieniło. Horan otworzył przed nami drzwi domku, po czym delikatnie postawił mnie na ziemi. Zatrzasnął drewnianą powłokę, zapalając lampkę na stoliczku.
- Co kombinujesz? - spytałam cicho, uśmiechając się.
- Po prostu... ja... Zoey, chciałbym... bo... - z każdym zająknięciem twarz chłopaka przybierała coraz głębszy odcień czerwieni.
- Ćśś – mruknęłam, kładąc palec na jego ustach. - Niall, rozumiem.
- Och, nie tak to miało wyglądać – westchnął, siadając na krawędzi łóżka. Schował twarz w dłonie, kręcąc nią z rezygnacją.
- Niall... - szepnęłam nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
Usiadłam okrakiem na kolanach chłopaka, wtulając się w niego.
- Przepraszam, Zoey. Bardzo cię kocham i...
- I wiem, co chcesz powiedzieć. Problem w tym, że za półgodziny Liam i Zayn rozpalą ognisko. Wątpię, że daliby nam spokój. Dobijaliby się do drzwi, krzycząc, żebyśmy się pospieszyli. To ma wyjść od nas, Niall. Bez żadnych dokładnych planów. Zobaczysz, któregoś dnia obydwoje poczujemy, że to ten moment i ta chwila. Rozumiesz?
- Mam najmądrzejszą dziewczynę na świecie – uśmiechnął się nieśmiało.
- Zapomniałeś dodać „najzgrabniejszą”, „najładniejszą”, „najmilszą”...
- Masz rację – zaśmiał się, obejmując mnie.
- Kocham cię – szepnęłam, całując jego szyję.
- Ja ciebie też.
- Właśnie, muszę się odwdzięczyć... - mruknęłam, zasysając jego skórę.
Malinka za malinkę.
-
Bolało – mruknął.
- Mnie też – uśmiechnęłam się, całując podrażnione miejsce.
- Jesteś idealna...

*** oczami Louisa *** Demi Lovato - Catch Me
Drewno w ognisku trzaskało, zlewając się z melodią, wygrywaną przez Nialla na gitarze. Każdy kolejny dźwięk był jak miód na moje serce. Spojrzałem przed siebie. Dokładnie na wprost mnie siedziała blond piękność... Płomienie ogrzewały jej twarz, rzucając śliczny blask. Po raz kolejny nie mogłem oderwać od niej wzroku. Zaśmiała się z żartu Harry'ego, którego ja nie usłyszałem. Jak zwykle – nic do mnie nie docierało. Zupełnie, jakbym siedział w jakimś kloszu. Tylko ja i ona.
Meggi... Miała rozpuszczone włosy, które co chwilę poprawiała. Przyjrzałem się jej ustom. Pełne, różowe... Przymknąłem oczy, przypominając sobie nasze pocałunki. Idealne – tylko takim mianem mogłem je określić.
- Louis – Zayn pstryknął mi palcami przed twarzą.
- Co? - wyrwałem się z transu.
- Liam... - Mulat kiwnął głowę w stronę chłopaka.
Przyjrzałem się mojemu przyjacielowi, który siedział przy Danielle, uciszając nas wszystkich.
- Chciałbym coś ogłosić... - oznajmił. - A raczej o coś zapytać.
Niall i Zayn wymienili cwane uśmieszki.
O co w tym wszystkim chodzi?
Nagle Li uklęknął przed Dan. Wyjął z kieszeni spodenek czerwone serduszko, po czym zgrabnie je otworzył.
- Danielle... - zaczął cicho. Po chwili chrząknął, zbierając w sobie siły, by powiedzieć to, co i tak było już jasne. - Danielle, wyjdziesz za mnie?
Dziewczyna zakryła usta dłońmi, śmiejąc się cicho. Co chwilę nastawała cisza, w której przyglądała się swojemu chłopakowi z niedowierzaniem.
- Dan? - Payne posłał jej nerwowe spojrzenie.
- Tak, Boże, tak! - wykrzyknęła, rzucając się w jego ramiona.
Zaczęliśmy krzyczeć i wiwatować. Gdy narzeczeni oderwali się od siebie, Li założył na palec ukochanej prześliczny pierścionek. Para pocałowała się, by po chwili oprzeć się o siebie czołami.
- Kocham cię – powiedzieli jednocześnie.
Najpierw wszyscy zawołaliśmy standardowe „ooo”, a po chwili znów wybuchnęliśmy śmiechem. Meggi ocierała łzy wzruszenia z twarzy.
My też tacy będziemy, zobaczysz... *** godzinę później, oczami Louisa ***
- Przejdziemy się? - zapytałem Meggi, która szła z tacą szklanek w stronę domków.
- My? - spojrzała na mnie zdziwiona.
- Ja i ty – westchnąłem cicho.

Perrie, która stała kilka kroków od nas, podeszła do Meg, po czym zabrała jej tacę z rąk.
- Idźcie, ja się tym zajmę – puściła blondynce oczko, odchodząc.

Naprawiasz stare błędy?*

- Okej, chodźmy – widziałem, że dziewczyna nie bardzo chce tego, co ja.
Przez długi czas szliśmy w milczeniu. Nawet na siebie nie patrzyliśmy. Czas mijał i mijał, a cisza była coraz bardziej denerwująca. Nie wytrzymałem. Złapałem ją za nadgarstek, przyciągając do siebie.
- Co ty robisz? - wydusiła.
Zacisnąłem dłonie na jej biodrach, nie pozwalając się wyrwać.
- Kocham cię, nie rozumiesz? - wyszeptałem.
- Ja... Wtedy w samochodzie mi przerwałeś. Chciałam powiedzieć, że masz rację. Że
Give Me love to nie tylko tytuł.
Nie mogłem uwierzyć. Wpatrywałem się w nią, nie mogąc złapać oddechu. Meggi położyła dłoń na moim policzku. Przejechała kciukiem po moich ustach, uśmiechając się delikatnie. Moje ciało przeszyło tysiące dreszczy i szpil.
- Tęskniłam... - mruknęła.
- Meggi...
Tylko tyle zdołałem z siebie wydusić, nim przywarłem ustami do jej idealnych warg...
***
A teraz zupełnie serio - kto kupił już karabin maszynowy? Gdybyśmy dodały rozdział jutro, minąłby równy miesiąc od dodania poprzedniego. Wiemy, że lubicie, gdy rozdziały są częste i długie, ale nie zawsze się tak udaje. Szkoła, obowiązki, brak weny. Wszystko przeciw nam, dosłownie. Ale! Myślimy, że kolejny rozdział pojawi się wcześniej, chociaż nic nie obiecujemy.
Strasznie dziękujemy, że z nami wytrzymujecie i mimo wszystko czekacie aż miesiąc na kolejny rozdział.
Loffki.
Margol xx

*chyba każdy pamięta, co Perrie zrobiła, gdy wszyscy grali w butelkę na dachu :) (Rozdział 36)

1 komentarz:

  1. No rzeczywiście trochę się naczekaliśmy ale było warto. Rozdział super. Nie spodziewałam się takiego zakończenia ;D To jest zajebisty blog *.* :D mam nadzieje że teraz bęziecie częściej dodawać rozdziały xd Bo my czekamy xd Pozdrawiam was ;33
    Zaczarowana / MalinQ :D

    OdpowiedzUsuń